3. Szare Mokradła

28 3 2
                                        

                      Siedziałam na starym pniu, pokrytym mchem. Wpatrywałam się w głąb lasu, który tworzył niekończący się krajobraz. Poczułam, jak pojedyncze, ciepłe łzy spływają mi wolno po policzku. Tak bardzo chciałam wrócić do domu, zobaczyć rodzinę oraz przyjaciół. Słońce otulało moją twarz, ciepłe promienie delikatnie dotykały mojej skóry. Dmuchał lekki, letni wietrzyk. Poruszał liście na potężnych drzewach sprawiając, że co jakiś czas tysiące zielonych listków głośno szeleściło dając wrażenie, jakby chciały coś przekazać. Z odstępami czasu dało się usłyszeć przepiękny śpiew ptaków, które rozpoczynały swe porankowe koncerty. Jednym słowem puszcza ożyła i jakbym nie zdawała sobie sprawy o powadze sytuacji w której się znajdowałam, czułabym się jak w raju. Pomijając to, że z oczu samowolnie ciekły mi łzy i czułam się niesamowicie samotna, ten krajobraz dostarczał mi uczuć, które już od dawna nie czułam.

               Poczułam na swoim ramieniu czuły dotyk czyjejś ręki. Otarłam łzy i odwróciłam głowę. Koło mnie na starym pniu siedział ten sam chłopak. Wzięłam głęboki wdech i uspokoiła swój głos, który do tej pory chciał niesamowicie wrzasnąć.

- Powiedz mi... jak mam cię nazywać? - zapytałam tak cicho, że myślałam, iż nie usłyszy. A jednak.

- Mówiłem ci nazywaj mnie jak chcesz.

Znowu mój spokój powoli zaczął mnie opuszczać, jednak trzymałam nerwy na wodzy.

- Rozumiem, ale jak cię nazywają? No nie wiem, przyjaciele, rodzina, znajomi i tak dalej.

- Łowca.

- Łowca? Polujesz?

- Tylko w ostateczności, żywię się roślinami i owocami. - wyciągnął rękę przed siebie i zaczął wolno ruszać koniuszkami palców. Ręka zaczęła mu drżeć. Chwilę później zobaczyłam jak spod jego ręki, przy ziemi wyrasta roślina. Poderwałam się z miejsca.

- Cholera! Czym ty jesteś! - wpatrywałam się w roślinę, której sekundę temu nie było. Teraz była w pełni rozkwitu, miała owoce, które dosyć mocno przypominały truskawki.

Chłopak spojrzał mi prosto w oczy i rozpromienił się tak bardzo, że swoim ciepłem mógł dorównywać słońcu ogrzewającemu nam w obecnej chwili.

- Może raczej "kim" jestem. Różnie można mnie nazwać, ale najczęstszym określeniem jest elf.

- Jesteś elfem? Nie mów. - Zaczęłam się śmiać jednak to był raczej nerwowy śmiech. Nie panowałam nad tym, jak moje ciało się zachowuje. Nie mogłam pojąć. Elfy? Chyba zwariowałam, chociaż cała ta okoliczność jest niesamowicie nierealna, a jednak zaistniała.

- Dobrze, a więc uwierz lub nie. - Tak jakby czytał mi w myślach. Elfy tak potrafią? - Teraz twoja kolej. Jak się nazywasz? Z jakiego gatunku pochodzisz? ... bo raczej elfem to nie jesteś. - Zlustrował mnie uważnie.

- Nazywaj mnie Em, tak mnie nazywa większość znajomych. - Przez chwilę znowu zrobiło mi się wilgotno w oczach - No i hm, jestem człowiekiem.

- Zaraz, to taki gatunek?

- Jasne, no Homo sapiens, tłumacząc człowiek rozumny.

Miał całkowicie pusty wzrok, jednak jego bardzo mądre oczy wyglądały jakby chciały mnie przeszyć w całości by zrozumieć czym jest owy "człowiek".

- Dość pogaduszek. - Wstał, zrywając dwie truskawko podobne owoce. Jedną podał mi, a drugą ugryzł. Różowawa ciecz spłynęła mu po wardze lecz po chwili otarł woje usta. Były jędrne, młode i kolorem przypominały ten owoc. - Jedz, powinno starczyć na połowę dnia, jest syty. - Zobaczył, że się na niego patrzę nieufnie po czym się szeroko uśmiechnął. - Em, nie zatrujesz się. Spróbuj, jest naprawdę słodki.

Powoli ugryzłam daną mi rzecz. Głęboko wgryzłam swoje zęby w czerwony owoc. Rzeczywiście, był przepysznie słodki. Cały smak idealnie rozprowadzał się na języku i przyjemnie trafiał do gardła. Z każdym gryzem naprawdę czułam się coraz bardziej najedzona. Po zjedzeniu owocu chłopak podszedł do mnie bliżej i zaczął mówić:

- A więc, mówisz, że chcesz odnaleźć niejaką drogę? - Widać było, że główkował także nad tym słowem.

- Tak.

- Hmm, może wie coś o tym Diana.

- Kto to? - Byłam zafascynowałam, czy jest więcej elfów w tym lesie.

- Taka nimfa. Opiekuje się zwierzętami i roślinnością. Często wędruje po mniej odwiedzanych miejscach. Może wie, gdzie szukać drogi.

- Nimfa. - Nawet nie zauważyłam z jakim zachwytem wypowiedziałam to słowo. Ten las wydawał się coraz bardziej magiczny.

- Tylko jest jedno "ale"... jej siedziba znajduje się za Szarymi Mokradłami. To jest dosłownie kilka kroków dalej jednak to jest bardzo niebezpieczne miejsce. Elf może sobie poradzić ale.... człowiek. - Popatrzył się z lekką niewiarą.

- Przepraszam bardzo! Że niby człowiek to gorszy, tak?

Uśmiechnął się łobuzersko.

- Ja nic nie sugeruje em. Po prostu nie wyglądasz na taką, która by sobie dała radę na Szarych Mokradłach.

Widziałam, że sprawiło mu radość wyprowadzanie mnie z równowagi i nie wiedza na co się piszę.

- Słuchaj, hm, Łowco... muszę znaleźć drogę i zrobię wszystko by ją zobaczyć na własne oczy.

Popatrzył się na mnie z lekkim podziwem i niezauważalnie uśmiechnął się kącikiem ust. Wyglądał bardzo przystojnie.

- Aż dziwię się, że potwór, który cię gonił właściwie nie powinien uciec przed tobą.

- Dlaczego?

Podszedł bliżej i nachylił mi się do ucha:

- Bo masz niesamowity upór i siłę.

Zrobiłam się lekko czerwona. Powiedział to tak realnie, uczuciowo, że serce mi biło szybciej. Potem się odsunął i dalej zaczął mówić:

- No to w drogę.

            Założyłam na ramię swój plecak i ruszyliśmy. W którejś części mojego ciała kuła mnie myśl, że w moim telefonie zostało 10% baterii, niedługo miałam całkowicie stracić kontakt z rzeczywistością. Szliśmy przez puszczę. Od jakiegoś czasu zdawało mi się, że krążymy w kółko, drzewa były do siebie takie podobne.

          Nagle chłopak stanął przede mną, wychyliłam się i stanęłam na palcach by zobaczyć co jest przed nami. Zatkało mnie. Ogromna przestrzeń, cała oblana szarą, brudną wodą. Gdzieniegdzie wydobywały się niepokojące opary. Podczas całej wędrówki towarzyszyło nam słońce, otulając nas swymi promieniami. Na terenie Szarych Mokradeł nie było zbyt jasno, prawie żadne promienie nie gościły w tym miejscu. Było cicho, jakby to było ulubione miejsce śmierci. Podniosłam wzrok w dalszym kierunku. Widać było drugi brzeg, gdzie znowu rozpościerał się las. Trzeba przejść po starych pniach drzew utkniętych w tym okropnym bagnie. Chłopak lekko przekręcił głowę w moją stronę jednak tylko o dziewięćdziesiąt stopni. Przyłożył palec do ust.

- A teraz cicho, idź za mną i żadnych gwałtownych ruchów. - Przytaknęłam.

 - Przytaknęłam

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
ForestWhere stories live. Discover now