Kiedy idę ulicą Batorego i dławię się dymem papierosowym, mijam grupkę dzieciaków, na oko dziesięcioletnich, może nawet i młodszych. Czuję na sobie ich spojrzenie, tak niewinne, że aż głupio mi z tym papierosem w gębie. Przyspieszam krok i skręcam, jestem na skrzyżowaniu z aleją Niepodległości, niedaleko jest wejście do metra Pole Mokotowskie. Zawiewa wiatr i chyba pada, ale ciężko mi odróżnić już kropel deszczu od słonych łez.
A mówiła mi mama, że chłopcy nie płaczą, ale to było zanim zaginął Jasiek.
Nie myśl o tym, stary, podpowiada mi rozum, ale wsiadam do metra, a tam ciężko jest nie myśleć. Skupiam wzrok na pasażerach, łapie ich martwe spojrzenia, niewątpliwie wyglądam tak samo. Donośny głos oznajmia nazwę przystanku, po chwili metro zatrzymuje się, a pewna młoda dziewczyna nie zdąża złapać uchwytu i leci z impetem na mnie. "Sorki", bąka i uśmiecha się. Sztuczne uśmiechy, smutne oczy, komu można wierzyć w tym schizofrenicznym świecie?
Zaczyna boleć mnie głowa, na dodatek hałas staje się coraz głośniejszy i coraz bardziej nie do zniesienia.
Na przeciwko mnie stoi niewiasta, która wcześniej na mnie wpadła i niewinnie trzepocze rzęsami, jakby jej coś tam wpadło. Dalej stoi grupka chłopaków, głośno się śmieją i pokazują coś w telefonach. Obok mężczyzna, w podeszłym wieku, rozmawia po rosyjsku z kimś po drugiej stronie słuchawki, w teorii, bo w praktyce jego kłótnie słyszy zapewne cały przedział. Po mojej lewej stronie siedzą staruszki i jeszcze matka z dzieckiem.
Hałas, okropny hałas, ale pasażerowie, jakby przyzwyczajeni, wykonują zwyczajne czynności. Czytają książki, gazety, słuchają muzyki, przeglądają Instagrama, rozmawiają, wybuchają śmiechem. Wszyscy jacyś tacy normalni, codzienni i jakby szczęśliwi, przynajmniej tak wyglądają, bo uśmiech nie schodzi im z twarzy.
Szukam kogoś smutnego, tak prawdziwie, bez tego idiotycznego uśmieszku. Kogoś, kto tak ja przeżywa tragedie. Kogoś, komu też zaginął brat. Może ona? Tak sprawdza ten swój telefon. Milion razy, jak ja kiedyś. Ekran gaśnie, a z nim nadzieja, no bo przecież nie ma tej głupiej wiadomości, że wrócił, nie?
"To był tylko głupi żart, nie gniewaj się Fifi."
Ile razy marzyłem o takiej treści smsa? Chciałem tylko się dowiedzieć. Czy ma się dobrze, czy żyje, dlaczego uciekł, dlaczego mi to zrobił.
Głos znowu zapowiada następną stację, niewiasta znowu na mnie wpada, spoglądam na nią wściekle i wiem, że nie odważy się tego zrobić po raz trzeci.
– To ten tłum – komentuje jedna staruszka, która postanowiła obronić dziewuchę.
– Tłum – powtarzam za nią, rozgoryczony. – Niech idzie mnie wkurwiać gdzieś indziej.
Szatynka patrzy się na mnie jakbym co najmniej zabił jej psa. Może zabiłem. Pod wdzięcznym imieniem "nadzieja na randkę".
– Słucham? – piszczy cieniutkim głosikiem.
– Nic, głośno myślę.
Dziewczyna odwraca się do mnie plecami, staruszka rozpoczyna rozmowę ze swoją sąsiadką na temat dżentelmenów, którzy całkowicie wyginęli już w tej Warszawie.
Odzywa się we mnie sumienie, dziwne, myślałem, że go nie mam. Nie chodzi o podłe komentarze, które ugodziły moje ego, po prostu... Nie wiem. Nieznajoma nie jest brzydka i pewnie chciałbym się z nią umówić, gdyby to nie był ten parszywy dzień.
Rodzice cały czas namawiają mnie, żebym zaczął wychodzić z domu, umawiał się na randki, żył. "Jasiek by tego chciał". A skąd oni mogę wiedzieć co on by chciał, do kurwy nędzy?! Jednak może coś w tym jest... Może to już czas, żeby zapomnieć?