4. KrWawa Jesień

980 65 19
                                    

  Czuję się zmęczony. Chwiejnym krokiem idę ulicami Warszawy, pobity i obdarty z godności. W kieszeni brzęczy telefon, ale ignoruje jego sygnał. Wiem, że dzwoni mama, ale nie mam ochoty z nią rozmawiać, w zasadzie to nie tylko z nią. Gdyby całe miasto miałoby zniknąć, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Gdybym to ja mógł zniknąć z tego miasta... Z tego świata. Z tego życia.

  Boże, ja wiem, że nie byłem najlepszym synem, ale... czy musisz milczeć w tą parszywą noc?

  Bóg wzrusza ramionami, musi, nie ma innego wyjścia. W ciszy błaga o zaufanie Mu, ale ja nie potrafię, nie mogę.

  Nie chcę płakać, chłopaki nie płaczą. Są silni, niezłamani, wytrzymali. Nie boli ich serce, nie czują ukłucia bólu w płucach i żadne łzy nie wzbierają się w ich oczach. Bądź mężczyzną, Filip.

   Widzę ogromny, neonowy szyld jakiegoś nieznanego motelu i kieruję się do niego.

  W drzwiach wita mnie młody chłopak, patrzy się na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale zaprowadza mnie do lady, gdzie stoi starsza od niego recepcjonistka. Ze znudzonym wyrazem na twarzy piłuje różowe paznokcie i żuje gumę.

– Dzień dobry. – Rozglądam się na boki. Jeżeli tutejsze pokoje wyglądają podobnie jak ten hol, to chyba nie jest dobrym pomysłem tu zostać.

Kobieta zaszczyca mnie spojrzeniem.

– Chyba raczej dobry wieczór. Czy pan w ogóle wie, która jest godzina?

– Nie, przepraszam. Chciałbym wynająć pokój na jedną noc. – mówię zmęczonym głosem, nie mam siły, żeby zwracać uwagę na jej beznadziejną obsługę klienta.

– Naprawdę? A myślałam, że pan przyszedł popływać w basenie. – Kpi ze mnie, a ja nie rozumiem o co jej chodzi. Czy ktoś kazał jej tu siedzieć za karę? Pewnie tak.

– Daj mi pierdolone kluczyki do pokoju. – Rzucam na ladę banknot stuzłotowy i wyciągam dłoń.

Recepcjonistka bierze banknot i wyjmuję spod lady klucze.

– Za pokój należy się pięćdziesiąt złotych. Płaci pan gotówką czy może kartą? – pyta mechanicznym głosem i robi balona z gumy do żucia.

– Suka. – syczę.

– Nie wpuszczamy tu meneli. Może być pan wyjątkiem, jeżeli tylko pan zapłaci. – W jej oczach widzę rozbawienie i prowokacje.

  Wpatruję się zmęczonym wzorkiem w jej twarz, wystające kości policzkowe pokryte różem, namalowane brwi, lekko uniesione do góry, zadziorny nos. Wygląda tandetnie, a jednocześnie doniośle, niech ktoś by tylko spróbował odebrać jej tytuł królowej.

– To jak? – pyta, strzelając gumą.

  Jestem wyczerpany i kiedy tylko pomyślę o drodze powrotnej kręci mi się w głowie. Nie ma mowy, żebym znowu jechał metrem.

– Wszystko jedno. – Odpuszczam i płacę gotówką za pokój, a kobieta wręcza mi w końcu klucz.

  Portier pyta się czy mam jakieś bagaże na zewnątrz, ale kręcę przecząco głową.

  Idziemy przez obrzydliwy i wręcz błagający o remont hol. Wchodzimy po marmurowych schodach, które kompletnie nie pasują do obskurnego wyglądu motelu. Żyrandol oświeca biały korytarz, nasze sylwetki rzucają cienie na obdrapane ściany. Idziemy w głąb, a ja rozglądam się i zaniepokojony mijam dziwne obrazy, przedstawiające dzieci błądzące po labiryncie drzew oraz ich płaczące anioły stróże.

– Proszę, to pana pokój. – Wskazuje ręką białe drzwi z numerem 18. - Czy mogę jeszcze w czymś panu pomóc. Jest już co prawda późno, ale może pan sobie życzy kolację? Może jakiś trunek?

Miasto bez ciebie / Taco HemingwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz