– Tabletki? – dopytuję się głupio.
Przypominam sobie o fiolce, którą zabrałem z toaletki, sięgam po kryjomu do kieszeni bluzy. Jest. Czuję plastikowe pudełeczko pod opuszkami palców. Zabieram szybko rękę, by nikt nie zauważył.
– Tak... Ja... Brakuje mi tego szumu w głowie. Szum jest dobry, przynosi ulgę, spokój. Byłem tam... – Jego głos drży, słowa się nie kleją. Janek urywa zdanie, a my wpatrujemy się w niego oczekująco.
– Tam, czyli gdzie?
– Byłem. Ale... Nie wiem. Nie znalazłem. Nie ważne.
– Janek, do jasnej cholery, wytłumacz! Nic nie rozumiemy! – wybucham złością, ponieważ nie dociera do mnie sens jego słów.
– Byłem tam. Po prostu. Wróciłem, ale tylko na chwilę.
– Po co? – Szept mamy roznosi się po kuchni, a mnie przechodzą ciarki.
(po co po co po co
po śmierć.)
– Po tabletki, do cholery jasnej! Poszedłem po te tabletki, którymi mnie karmił. A tam policyjne wozy, żółte taśmy, wszystko ogrodzone. Wtedy dowiedziałem się, że się powiesił. Myśleli, no ci policjanci, że dostałem traumy. Dziwnie to brzmi, bo dostać to można prezent, no ale tak powiedzieli, cokolwiek to znaczy.
– Jeśli nie trauma, to co? – Brat nie odpowiada mi od raz, drapie swoje nadgarstki, zostawiając na nich czerwone ślady.
– Powiedzieli mi, że jestem w szoku, że to trauma. Spytali jak się nazywam, gdzie mieszkam. Nie wiem, ja nie wiem!
– Janek! – Uspokajam go. – Co było dalej? Co z proszkami?
– Już ich nie potrzebuję. – Drapanie staje się co raz bardziej natarczywe. Nie mogę przestać patrzeć na jego dłonie, próbuję uciec wzrokiem za okno. Ale tam też czają się demony.
– Kłamiesz! Co z nimi?
Janek milczy.
– Wróciłeś po dragi, naprawdę? A jakby żył, jakby się nie powiesił, tylko czekał na ciebie? To co wtedy?
– Nie wiem – mówi słabym głosem, a nasza mama zalewa się łzami.
– Co?
– Nie wiem! Nie myślałem. Nic nam z gdybania, przecież nic się nie stało...
– A psy nie zauważą braku fiolki? – Mama patrzy na mnie surowo i chrząka – To znaczy, policjanci...
– Nie mam pojęcia, nic nie zabrałem – brnie Janek, wciąż nie spokojnie bawi się dłońmi, skubie paznokcie lub drapie. Wyciągam fiolkę z kieszeni.
– A to? – Spoglądam na niego pustym wzrokiem.
– Oddaj! – wyrywa się bratu niby jęk, niby krzyk. – Skąd to masz?
– Znalazłem, myślałem, że są mamy.
Mam dosyć tej sytuacji, tej rozmowy... donikąd nie prowadzi. Co ja robię? Chcę mu udowodnić, że jest ćpunem? Po co to wszystko?
Wiedziałem to, wiedziałem od samego początku, kiedy wrócił i spojrzałem w jego oczy. I na dłonie, trzęsące się i rozdrapujące strupy.
Może cała ta historia to jeden wielki stek bzdur?! Tak jak całe to życie...
Może chce zamydlić nam oczy, wywołać współczucie?
Nie wiem, nic już nie wiem.
– Daj, są moje!
Co za skurwysyn! Jak może to robić bratu, matce, czy nawet temu jego Bogu? Nie dość już wycierpieliśmy, nie dość znosiliśmy już bólu? Prawie go straciliśmy i on prawie stracił nas, a to wszystko przez dragi? Czemu ludzie biorą ten syf? Życie im nie miłe?
Tak, pewnie tak. Szkoda, że nie wiedzą (albo nie chcą wiedzieć), że pustka, którą chcą wypełnić, powiększy się i spotęguje nicość. To jakby dziurę w sercu zapełnić ładunkiem wybuchowym i cieszyć się, że już tej dziury nie ma... Powodzenia przy wybuchu!
– Oddaj mi je! – krzyczy Janek. Szarpie mnie za bluzę, próbuje złapać za szyję.
Wyrywam się i biegnę do łazienki. Zatrzaskuję drzwi. Janek wali w nie pięściami i kopie z całej siły, a ja przesuwam zasuwę i zamykam mu drogę do wejścia.
Klamka wciąż porusza się wściekle, szarpana przez brata.
– Wpuść mnie – woła rozgoryczony – Wpuść!!!
– Nie.
Jestem stanowczy, ale w środku cały drżę z emocji. Za dużo ich jak na jeden wieczór, oby moje serce to jakoś wytrzymało. I płuca.
Nie wiem co robię, co w ogóle chcę osiągnąć, chowając się tu jak szczur, ściskając kurczowo tabletki. Jakaś myśl przechodzi mi przez głowę i bez żadnego wahania kieruję się tym impulsem. Otwieram klapę sedesu, a następnie fiolkę, przechylam ją, a proszki powoli spadają w otchłań muszli.
Słyszę przeraźliwe krzyki, łomot i jak powoli zasuwa jest wyłamywana. Ostatnie tabletki wysypują się z fiolki, kiedy Jankowi w końcu udaje się wyważyć drzwi łazienki.
– Co ty, do cholery, robisz?! Filip?! – Brat odpycha mnie z całej siły – Głupku, nie znajdę ich normalnie w aptece! I co teraz, Boże, co teraz?! Co... Teraz...?
Zalewa się łzami, klęcząc przy sedesie i próbując ręką wyłowić tabletki.
– Teraz? Zapiszesz się na terapię, Potrzebujesz pomocy.
Spoglądam raz po raz na czerwoną i opuchnięta od płaczu twarz Janka i na matkę, opartą o framugi zniszczonych drzwi.
– Potrzebujemy pomocy.
___________
To jeszcze nie koniec naszej historii z Filipkiem, kolejny rozdział już wkrótce. Bardzo dziękuję za wsparcie, jesteście cudowni! Zachęcam również do czytania innych moich książek, są (chyba) równie fajne, co ta. :P