Rozdział 7 🌺

52 5 0
                                    

Z perspektywy Maxwella

Obudziłem się rano. Poczułem suchość w gardle, a głowa napierdalała mnie jak sam skurwysyn. Podniosłem się do pozycji siedzącej. Zaczęły przypominać mi się rzeczy, które wczoraj robiłem. Nie powinienem pić w środku tygodnia, ale kumpel miał osiemnastkę i zrobiłem mu niespodziankę. Wstałem i poszedłem do kuchni. Przy blacie stała moja ciotka Abigail i robiła herbatę.

— Hej, możesz mi dać wode i aspirynę? —zapytałem. Spojrzała na mnie morderczym wzrokiem.

— Dała Bozia rączki? Nie widzisz, że coś robię? Nakarmiłbyś lepiej moje skarbeńki — odpowiedziała.

— A dała Bozia rączki? — powtórzyłem jej słowa. Kobieta prychnęła i otworzywszy puszki z jedzeniem dla kotów wyszła z kuchni. Byłem zmuszony sam sobie wziąć wodę i aspirynę. Jednym chaustem wypiłem mieszankę. Było tylko odrobinę lepiej, ale lepsze to niż nic. Ubrałem się i wyszedłem do szkoły. Usiadłem w swojej ławce i już nie mogłem się doczekać końca lekcji. W końcu, łaskawie straszydło weszło do klasy.

— Wbrew mojej woli, ubiegałam się żeby tego nie było, dyrekcja postanowiła zrobić łączoną wycieczkę integracyjną — powiedziała z grymasem na twarzy. Drzwi ponownie się otworzyły.

— Dzień dobry — do sali wszedł Justin i uśmiechnął się delikatnie.

— Co ty sobie wyobrażasz młody człowieku?! Jest już 10 minut po dzwonku! Masz coś na swoją obronę? — krzyknęła na chłopaka.

— Pewnie jego nowy ulubieniec go zatrzymał — powiedziałem z uśmiechem.

— Zamknij się, Maxiu — odpowiedział szatyn — Przepraszam, wysoki sądzie, ale byłem w sytuacji kryzysowej. Kilka niewiast nie chciało mnie przepuścić.

— Siadaj, dostajesz uwagę — wyglądała na zadowoloną kiedy to mówiła. Zielonooki zignorował jej słowa i usiadł. Postanowiłem umilić sobie ten stracony czas i wyciągnąłem telefon. Na moje nieszczęście ten paszczur to zauważył.

— Maxwell, oddaj mi tę komórkę albo postawie ci pałe! — krzyknęła.

— Wie pani co? Nie skorzystam z pani propozycji. Chyba wolę żeby chłopak postawił mi pałe niż pani — uśmiechnąłem się uroczo.

— Za takie uwagi dostajesz dwie jedynki i w tej chwili idziesz do dyrektora!

— Ależ oczywiście, bardzo chętnie wyjdę.

— Justin masz iść z nim i go pilnować.

— Proszę pani, jestem duży, umiem sam trafić.

— W tej chwili wynocha! — wstaliśmy i wyszliśmy z klasy.

— Dobra, dzięki mnie wyrwałeś się z tej nudnej lekcji, a teraz każdy z nas idzie w swoją stronę.

— Ależ bardzo chętnie — odpowiedział Justin. Odwróciłem się i potknąłem się o coś, co okazało się być Ianem.

— Uszanowanie — przywitał się blondyn, nie zmieniając wyrazu twarzy.

— Czy mógłbyś łaskawie nie przesiadywać tam, gdzie ludzie chodzą?! Jesteś niebezpieczny dla otoczenia!

— Proszę nie unosić głosu. Mógłby pan zastosować metodę wdechów i wydechów. Albo liczenia w myślach. To pamaga.

— Wolę metodę przywalenia ci w mordę.

— Proszę nie uciekać się do przemocy. Przemoc rodzi przemoc. Musi pan wyzbyć się nienawiści — powiedział Ian.

— Serio, nie bij go — odparł Justin.

— Mógłbyś zabrać swojego chłopaka z mojej drogi, bo trace cierpliwość?

— Jakiegóż chłopaka? — zapytał Ian, jakby oburzony — Przecież... To tak nie po bożemu. Tożto grzeszne! Wie pan, co groziło za takie czyny w przeszłości? Wie pan? Ach, słodka śmierci, czyż on chce mnie oddać w twe chłodne objęcie?

— W jakim świecie ty żyjesz? Mamy dzwudziestypierwszy wiek, to normalne, nie musisz się wstydzić.

— W świecie pociągniętym przez pędzle artystów i poetów pióra...

— Ja wychodzę, bawcie się dobrze. — Szybko opuściłem tych popaprańców. Zadzwonił dzwonek, a ja znalazłem się pod klasą Estelli. Zobaczyłem, że wychodzi z pomieszczenia, a za nią ta płaczliwa ciota. Postanowiłem podejść.

— Siema, mała. Słyszałaś o wycieczce? Będzie gorąco — sugestywnie poruszałem brwiami. Estella przytaknęła.

— Jestem niesamowicie podekscytowana! Ciekawe z kim będę w pokoju! — zachichotała — Szkoda, że nie mogę być z wami... Może znajdę przyjaciółkę?

— Ależ nie martw się, moja droga, znajdzie się sposób żebyś mogła spędzić ze mną dużo czasu. — uśmiechnąłem się.

— Chce spędzić dużo czasu z wami wszystkimi! Z tobą, Dayanem i Justinem! — odpowiedziała wesoło.

— Sorki kochanie, mnie czworokąty nie interesują.

— Też jestem słaba z matematyki...

— Chyba słaba z myślenia — powiedziałem tak, żeby nie usłyszała. — No nic, mam nadzieje, że będziemy się dobrze bawić. — No, jak tak dalej pójdzie, to przy niej nabawie się tylko depresji.

— Też mam taką nadzieje! — uśmiechnęła się, a zaraz po tym pod jej nogi spadło kilka kartek.

— Ojej, przepraszam... — powiedział Ian, schylając się po papier. Spojrzał na Estelle, a jego oczy tak jakby się rozśsietliły.

— Czy to ty, aniele? Czyż to sam Bóg zrzucił cię z nieba, byś w me objęcia dotarła? Czy też upadłaś i istotą niebieską wygnaną z niebios zostałaś, by biedne dusze ziemskie zwodzić? Serce me przepełnione radością najprawdziwszą, jako ze złotego kielicha wlaną do pustej skorupy, nie wypełnionej od dawna! Czyż to duszy mojej szlachetnej, moc niebiańska wysłuchała, ażeby szczęście przyszło i rozświetliło żywot marny, smutny, przepełniony potępieniem?  A na niebie słońca promienie gorące się pojawiły, tylko po to, by twarze nasze oświetlić?

— Czy ty możesz się ogarnąć, świrze? — odwróciłem się i zobaczyłem płaczącą ciote. — A ty co?

— To było piękne — chlipnął Dayan — mógłbyś nauczyć mnie tak mówić?

— To natchnienie boskie, słowa same wciska w me grzeszne usta. Poety dusza włada mym ciałem, a rozbudzona po anioła spotkaniu rozochociła się, by ogniste wersy na papier przelać.

To chyba jakiś niefortunny dzień, a zaczęło się od zwykłego kaca. Mam nadzieje, że niedługo się  skończy. Kiedy lekcje dobiegły końca, wróciłem do domu, a tam ciotka rozwalona na kanapie ze swoimi kotami. Ciężkie jest życie licealisty.

W mediach Maxwell.

Rozdarta Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz