Rozdział 1

67 15 0
                                    

                                              Lisa

Biorę głęboki wdech i powoli wypuszczam powietrze z płuc. Spoglądam na widoki za oknem , po czym wzdycham z rezygnacją. Następnie przyciągam prawą nogę do klatki piersiowej oraz opieram podbródek o kolano nogi.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak tu jest cicho i pusto. Jakby wszystkie dusze stąd wyparowały.

Nic dziwnego , w końcu jestem sama w mieszkaniu , a moja dawna współlokatorka przeprowadziła się 6 miesięcy temu do swojego chłopaka.

Zostałam sama. I samotna.

Z trudem wstaję z łóżka w celu przygotowania ciepłej herbaty , jednak po przejściu zaledwie 2 kroków przypadkowo zahaczam dłonią o papier położony na stoliku obok łóżka , po czym kartka spada na podłogę z charakterystycznym szelestem. Odwracam głowę i klękam , by podnieść już dobrze mi znaną kartkę papieru , po czym ponownie umieszczam ją na stoliku.

21 dni. Mija dokładnie 21 dni od mojej wizyty u psychologa. Te ciągłe myśli, by zrobić cokolwiek, aby w końcu umrzeć. Wiele razy planowałam dokonanie samobójstwa. Połykanie przypadkowych lekarstw,  cięcie skóry, próby utopienia się , chęć spowodowania wypadku...Myślałam , że to wszystko przejdzie , że to wszystko wraz z ubiegiem czasu zniknie i już nigdy więcej nie powróci. Myliłam się. Łudziłam się , myśląc , iż choroba zniknie jak za machnięciem różdżki. Ale tak się nie stało.To śmieszne , smutne czy żałosne?

Gdy byłam już na skraju wyczerpania, zarówno psychicznego jak i fizycznego udałam się do psychologa, do czego zmusiła mnie moja bezradność. Po prostu nie miałam już siły na nic, a chciałam odzyskać radość, która towarzyszyła mi zanim pojawiły się u mnie pierwsze oznaki choroby - czyli pół roku temu. Czy wizyta u specjalisty mi pomogła? Nie. Na początku stosowałam , rzecz jasna leki , jednak przynosiły one jedynie chwilowe rezultaty.

Popadłam w o wiele większą depresję. Nie chodziłam do szkoły , pomimo swoich 17 lat na karku, ani nie opuszczałam mieszkania. Z nikim nie miałam kontaktu, bo niby jak, skoro całe dnie spędzałam w łóżku , opłakując swoje bezsensowne życie?  Nienawidzę tkwić w tym stanie. Najgorsze jest to , iż moja walka pomiędzy żyć albo nie żyć nadal trwa.




21 września, środa. Chwytam do ręki czarny zakreślacz i przekreślam w kalendarzu wczorajszy dzień , po czym spoglądam na dzień dzisiejszy. 22 września , czwartek. To niemożliwe , że tak szybko minęły pierwsze trzy dni tygodnia.

Kieruję swój wzrok na stojący na szafce nocnej mały zegar - jest dopiero 14.49. Pomimo tego ,podchodzę do łóżka w celu jak najszybszego zaśnięcia. Opadam z bezsilności na łóżko , jednak nie czuję się na tyle zmęczona , aby zasnąć.

Dochodzę do wniosku , iż całe dni spędzam w domu , nie wychodząc ani na chwilę na zewnątrz, a każdy dzień ciągnie się w taki sam sposób - pić , jeść , spać. I użalać się nad swoim życiem. Oraz kompletnie omijać ludzi szerokim łukiem. Kurwa. Dodatkowo czuję się tak, jakbym nie miała czym oddychać. W zasadzie to już nie mam czym oddychać. Brakuje mi tlenu... tak samo jak i sensu do życia.

Nagle do głowy przychodzi mi pewien pomysł.

Dla odmiany rozważam czy powinnam wstać i wyjść z mieszkania na świeże powietrze. Po krótkiej batali pomiędzy tak a nie, w końcu wstaję z łóżka. Przecież nic nie stracę , prawda? Tak by inni pomyśleli. Dla nich to nie problem. Ale dla mnie tak. Stracę cenny czas , który mogłabym spędzić na leżeniu w łóżku i zastanawianiu się nad swoją , z góry marną przyszłością. Jednak zanim zdążę ponownie położyć się na miękkie łóżko , orientuję się , iż zmierzam w stronę drzwi. Staję na środku mojej sypialni i wzdycham, po czym przygryzam wargę , by się nie rozpłakać. Co złego jest w tym , że wyjdę na zewnatrz? Przynajmniej coś się zmieni w tym nudnym , szarym dniu , ale nie wierzę w to, że nagle moje życie nabierze barw. Taki obieg myślenia mogą przyjąć tylko i wyłącznie gówniary. Przynajmniej ja tak uważam. Ale dobrze , wyjdę stąd skoro jestem już prawie przygotowana. Prawie. Wrócę niedługo do mieszkania i nic się nie stanie. Przynajmniej po raz pierwszy wyjdę z domu od pół roku i będę mogła zapisać w kalendarzu , iż dzień 22 września jest dniem mojego pierwszego wyjścia z domu od "niepamiętnych czasów".

My Love Is On Fire | k.jn × l.mb | jenlisa Where stories live. Discover now