Siedziałem na krześle w gabinecie u psychologa. To miał być koniec naszej terapii. Kolejne wizyty będą odbywać się co jakiś czas, aby sprawdzić, czy wróciłem do pełnej sprawności psychicznej.
- Jak pan się czuje, panie Richardzie? – spytała psycholożka. – Czy jest pan pewny, że wszystko wróciło na swoje tory? Że nie potrzebuje pan już pomocy?
Uśmiechnąłem się i spojrzałem przez okno. Niebo było błękitne, słońce świeciło, mimo że był grudzień, a konkretnie wigilia. Pomyślałem o minionym roku. Z dnia na dzień czułem się coraz lepiej, odrzucałem negatywne myślenie, o eutanazji nie było mowy.
- Wszystko zdąża w jak najlepszym kierunku – odpowiedziałem. – Od mojego upadku ze schodów minął ponad rok. Tamten Richard odszedł, nadszedł inny, nowy, pozytywny, szczęśliwy, zakochany. Bez pani pomocy byłoby dużo trudniej. Dziękuję.
- Również dziękuję. Może pan iść – oznajmiła kobieta. – Pomóc panu zejść po schodach?
- Nie, nie, poradzę sobie – wstałem i wziąłem obie kule do rąk. – Do widzenia.
- Do miłego zobaczenia – usłyszałem, wychodząc przez drzwi na korytarz.
Zszedłszy powoli po schodach, rozejrzałem się po parkingu, szukając auta Iris. Znalazłszy je, pomachałem na znak, że już skończyłem spotkanie, a dziewczyna podjechała po mnie. Otworzyłem drzwi od strony przedniego pasażera i wsiadłem do środka. Nachyliłem się ku blondynce, aby złożyć na jej ustach powitalny pocałunek.
- Jak poszło? – zapytała kobieta, wyjeżdżając z parkingu na zakorkowaną ulicę.
- Elegancko – odparłem, wciąż się uśmiechając. – Jeśli chodzi o następną wizytę, psycholożka będzie dzwoniła. A jak u ciebie? Zrobiłaś w tym czasie zakupy?
- Tak, nawet zdążyłam podjechać po Selinę i odstawić ją do naszego mieszkania z torbami. Kazałam jej zacząć przygotowywać stół wigilijny. Nigdy więcej nie będzie przyrządzać żadnych potraw w moim domu – powiedziała, mając na myśli zeszłoroczny wypadek. – Chyba że jakieś kanapki. To ewentualnie mogę znieść.
Po kilkunastu minutach dojechaliśmy na miejsce. Iris chciała mi pomóc, ale dawałem sobie radę. Szło mi już naprawdę dobrze. Czekałem tylko na to, aby lekarz był w stanie oznajmić, że mogę chodzić samodzielnie.
Trzaskając mocno drzwiami wejściowymi, usłyszeliśmy brzęk tłuczonego naczynia w kuchni. Spojrzałem rozbawiony na Iris, a ona spojrzała na mnie, ale wystraszona.
- Selina?! – krzyknąłem. – Czy za każdym razem będąc w naszym domu, musisz narażać nas na wydatki, których my moglibyśmy uniknąć?
- Przepraszam, Richi! – zawołała dziewczyna, pokazując się w wejściu do kuchni z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy. – A czy wy za każdym razem wchodząc do domu, musicie narażać mnie na zawał serca, którego ja mogłabym uniknąć?
- Oj, siostra, nie pyskuj mi tu – zażartowałem, wchodząc do pomieszczenia i czochrając ją po głowie.
- Cholera jasna – mruknęła Iris, robiąc oględziny. – Talerz od naszej najlepszej porcelanowej zastawy. Bezcenny.
- Skoro wszystko w tym domu jest bezcenne, kupcie w końcu coś cennego – odrzekła Selina, mając dowcipy w głowie.
- Nie czas na żarty – odpowiedziałem, widząc zdenerwowaną Iris sprzątającą potłuczone naczynie. – Bierz resztę i nakrywaj do stołu. Christian dzwonił, o której będzie?
- Około osiemnastej powinien się zjawić.
- Czyli mamy trzy godziny. A rodzice dawali znać, czy dojechali do Garmisch-Partenkirchen?