4

1 0 0
                                    

Coś mokrego spływało po moich oczach i w dół, po boku mojej twarzy. Było ciemne. Moje oczy poczuły się ciężkie, tak jakby zostały przyklejone. Spróbowałam wziąć głęboki wdech, wykrzywiłam się z bólu, gdy powietrze wypełniło moje płuca.    - Bierz małe oddechy. To było wyglądało dość poważnie - niski głos powiedział cicho, blisko mojego ucha.    To z pewnością nie Lexi.   Na próbę wzięłam mały oddech przez nos i zatrzymałam go wewnątrz płuc. Poczułam ulgę, że nie piekło tym razem. Zwalniając oddech, wolno zaczęłam zbierać moje zmysły. Wciąż leżałam na nawierzchni, sądząc po zimnej, twardej powierzchni pode mną, ale moja głowa została ułożona ostrożnie na czymś miękkim.   - Możesz otworzyć oczy? – ktoś zapytał chropowatym głosem, namawiając bym spróbowała.    Wolno otworzyłam powieki, pozwalając przyzwyczaić się do widoku nieba, by nabrać ostrożności. Wyciągnęłam rękę, żeby odsunąć wilgotne włosy z twarzy, lecz zostałam zaskoczona, gdy moje palce przykryła krew.    - Masz rozcięcie na skroni. Nie wygląda na głębokie, ale nawet powierzchowne rany na głowie, mocno krwawią. Wszystko będzie dobrze - głos zapewnił.   Spróbowałam usiąść, ale od razu tego pożałowałam, gdy świat zaczął się kręcić wokół mnie. Ręce zacisnęły się na moich ramionach, popychając w dół, przeciwko szerokiej piersi mojego ratownika.    - Nie próbuj siadać. Możesz mieć wstrząs mózgu. Musisz zostać, dopóki nie przyjedzie pogotowie.   - Pogotowie? - wychrypiałam, mój głos był szorstki i wypełniony paniką.    - Twój przyjaciel rudzielec, właśnie po nie dzwoni.   - Każ jej przestać - błagałam. - Proszę, muszę tylko pójść do ośrodka zdrowia studenckiego. Nie potrzebuję karetki - obróciłam swoją głowę do góry w końcu spotykając ciemne oczy ratownika. - Proszę - powtórzyłam, moje zielone oczy wpatrywały się w najciemniejszy zbiór irysów jaki kiedykolwiek widziałam. Były najgłębszym odcieniem kobaltu. Niezwykłe oczy. 
- Nie radzę sobie dobrze ze... szpitalami - przyznałam się odwracając wzrok od jego wnikliwego spojrzenia.    - Dobrze. Cokolwiek powiesz - zgodził się, nieco niepewnie marszcząc brwi, gdy tulił moje ramiona. Zrzucając czarną skórzaną kurtkę, zrobił z niej coś na kształt piłki, delikatnie przesunął mnie ze swojej piersi i podłożył pod głowę prowizoryczną poduszkę.    Przesunęłam oczy, ponieważ wstał, podszedł do Lexi i wziął telefon z jej ręki. Mówił szybko do niej, rzucając okiem w moim kierunku kilkukrotnie przed oddaniem komórki. W moim ogłuszonym stanie zauważyłam tylko jego wysoką postawę i ciemne włosy, zanim pozwoliłam moim oczom zamknąć się jeszcze raz.   - Hej, wciąż jesteś żywa tam na dole? - jego niski głos zachichotał.   Narzekałam niezrozumiale w odpowiedzi.    - Zamierzam cię podnieść i przenieść do punktu medycznego. To tylko kilka budynków dalej. Dobrze? - zapytał, nie czekając na odpowiedź, ponieważ łagodnie położył swoje ramię pod moimi kolanami i podniósł mnie jak dziecko.   - Przynajmniej wybrałaś dogodne miejsce - poczułam dudnienie jego śmiechu przechodzące przez jego ciało, ponieważ niósł mnie wzdłuż, pozornie nienaruszony przez moją wagę.   Ukołysana przy jego klatce piersiowej, otworzyłam oczy jeszcze raz, szukając Lexi. Szła bezpośrednio przy nas i jej oczy wpatrzone były w moją twarz. Gdy tylko zobaczyła, że moje oczy są otwarte, przeprosiny zaczęły płynąć od niej w potokach, powodując, że moja już cierpiąca głowa, bolała jeszcze mocniej.   - O mój Boże, Brooklyn, dobrze się czujesz? Jest mi tak bardzo, bardzo, bardzo przykro. Proszę, nie umieraj. Kupię ci nieskoczenie dużo venti chai kawy ze skondensowanym mlekiem, herbaty ze Starsbruck przez miesiąc tak dużo, ile będziesz mogła wypić. Przysięgam. Nie chciałam! Ten hydrant wyskoczył znikąd. I po prostu zaczęłaś latać. O mój Boże, nigdy nie byłam tak wystraszona w całym moim życiu. I masz rozcięcie na głowie! Nie martw się, idzie przez linię twoich włosów. Możesz przykrywać to swoją równo obciętą grzywką. Jesteś pewna, że wszystko w porządku?   Przysięgam, że ona nawet nie brała oddechu. To mogłoby być godne podziwu, gdybym nie krwawiła z rany na głowie i gdybym nie była tak wstrząśnięta.   - Jestem pewny, że będzie czuła się lepiej, gdy przestaniesz biadolić - głos faceta zrugał ją z góry.    - Och.. w porządku - Lexi szepnęła, patrząc nagle rozgoryczona. - Jestem taka żałosna, Brookie. Będę cicho, obiecuję.    - Czuję się dobrze, Lex - wymamrotałam, odwracając twarz ze słonecznego blasku do ramienia wybawcy. Gdy brałam wdech, poczułam jego wodę kolońską, albo wodę po goleniu. Mocny zapach jesiennych liści i kruchych jabłek. Pachniał jak moja ulubiona pora roku. Zachichotałam do siebie głośno, zdając sobie sprawę natychmiast, że jestem w delirium i najprawdopodobniej cierpię na wstrząs mózgu.  Nagle weszliśmy po schodach i przeszliśmy przez szklane drzwi.   Recepcjonistka działu zdrowotnego obdarzyła nas jednym spojrzeniem, przed zadzwonieniem do pielęgniarki, jednocześnie kierując nas do oddzielonego kurtyną pokoju.   Kładąc mnie łagodnie na łóżeczku dziecięcym, facet usunął włosy z moich oczu i uśmiechnął się do mnie, przez co w jednym policzku pojawił mu się dołek.   - Tak więc, w tym roku mogę już sobie darować, spełnienie dobrych uczynków - jego oczy zmarszczyły się przy śmiechu, gdy żartował na mój koszt.    Niegrzeczny.   - Uważaj - ostrzegłam poruszając palcem tam i z powrotem koło niego, nabijającego się. - Śmianie się z rannego jest definitywnym dodaniem sobie punktów karmy.   - Zaryzykuję. Mam twoją krew na mojej ulubionej koszulce, a propos - powiedział smutnym gestem pokazując w kierunku plamy krwi, która zepsuła nazwę zespołu na jego ciemno szarej koszulce. - Znaczy wiedziałem, że chodzenie i rozmowa jednocześnie stanowią wyzwanie dla dziewczyn z korporacji, ale pamiętaj by próbować unikać hydrantów - wiesz, te czerwone, błyszczące rzeczy - w przyszłości. Myślisz, że możesz sobie z tym poradzić, cukiereczku? - wyśmiał mnie.    W jednej chwili jakakolwiek wdzięczność, którą czułam do tego chłopaka znikła, zastąpiona przez gniew i więcej niż trochę zażenowania. Nie tylko obraził moją inteligencję, ale porównał mnie do, jakby to powiedziała Lexi, sorostitute!    - Och, tak mocno przepraszam. Następnym razem, gdy będę krwawić nie omieszkam się kierować do kogoś innego! - warczałam, drżącym głosem z oburzenia.   - Doceniłbym to - znowu się przekomarzał. - Teraz, nieważne jak dobra była zabawa, muszę iść. Uważaj na te hydranty, mała. Następnym razem może mnie tam nie być, by cię uratować.    Mała? Kim ten facet, do cholery, myśli, że jest?   - Nie przypominam sobie, bym prosiła o twoją pomoc! - spiorunowałam go lodowatym wzrokiem z góry na dół. - Normalnie podziękowałabym ci, ale teraz myślę, że wolałabym siedzieć krwawiąc na ulicy!   - Nie ma za co - uśmiechnął się jeszcze raz, pokazując ten irytujący dołeczek przed odwróceniem się w kierunku drzwi. Gdy obrócił się w naszą stronę, zauważył Lexi biegnącą w moją stronę zostawiając za sobą pielęgniarkę. - Rozkoszuj się czasem z rudzielcem. Myślę, że nigdy nie słyszałem, żeby ktoś mówił tak szybko w całym moim życiu - powiedział, unosząc jedną brew w zamyśleniu. - Och, zanim zapomnę - wisisz mi ciemnoszarą koszulkę Apiphobic Treason. Duży rozmiar.    Z ostatnim mrugnięciem oka w moją stronę, zakręcił się i poszedł do szklanych drzwi, znikając na zewnątrz, gdzie słońce mocno świeciło, zanim mogłam mu odpowiedzieć. Leżałam w oszałamiającym milczeniu, powoli przetwarzając fakt, że przechadzał się na zewnątrz, nie pozostawiając po sobie nic, oprócz cholernego przemówienia o koszulce.   Co za dupek!   Wstrząs z wypadku ustąpił kilka minut temu, w moim gniewie nawet nie zauważyłam, że ból w mojej głowie ustąpił. Pielęgniarka szybko ustaliła, że nie mam wstrząsu mózgu - tylko nieatrakcyjny guz na głowie i małe cięcie na linii włosów. Świadczyło to o lekkomyślności dzieciaków z college. Pielęgniarka położyła niewielki opatrunek na rozcięciu i wysłała mnie na zajęcia z wypełnionym lodem kompresem, by redukować opuchliznę.    Moje spotkanie ze śmiercią najwidoczniej spowoduje, że spóźnię się na Wymiar Sprawiedliwości.    Cholera.   

GrawitacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz