1 Jałowy księżyc

8 1 0
                                    

  Przeraźliwy krzyk, który wyrwał się z mojego gardła, był wynikiem tamtego traumatycznego przeżycia – jednak przyćmił go już upływ czasu. Sześciolatka, którą wtedy byłam, chciała płakać pod wpływem tego koszmaru. Ale sny były moim wieczornym towarzyszem przez czternaście lat i stale przypominały mi o dniu, w którym zmieniło się wszystko w moim życiu.    Jakbym kiedykolwiek mogła zapomnieć.   Nie ulegało wątpliwości, że tamte wydarzenia na stałe zostały wyryte w mojej pamięci, niczym zbędny tatuaż, o który nie prosiłam i którego nie mogłabym usunąć, nawet, gdyby koszmary ustały. Mimo wszystko wiedziałam, że nie ustaną. Raczej będą coraz gorsze, żywsze i częstsze z każdym rokiem.    Starłam spadające koraliki potu ze swojego czoła, związując moje wilgotne włosy w luźny, koński ogon i rozplątałam poskręcane kartki z moich nóg. Mały blask z lampki nocnej, która stała obok mojego łóżka, rzucał cienie, grożąc, że mnie skonsumuje. Skupiając się na łagodnym świetle, próbowałam wypchnąć wspomnienia z mojego umysłu. Pomimo, że zostałam dobrze wytrenowana w radzeniu sobie z wieczornymi lękami, to wymagało ode mnie więcej wysiłku, niż chciałam przyznać.   Uspokoiłam się i moje tętno przestało grzmieć w klatce, jak cholerna szarża kawalerii. Wciągając drżący oddech do płuc, zakołysałam stopami nad podłogą i zwlekłam się z łóżka. Lodowate linoleum w kuchni było nieprzyjemne w kontakcie z  moimi bosymi stopami i pospieszyłam się, by nalać sobie jakąś wodę z kranu przed powrotem na paluszkach do ciepłego łózka.   Popijałam wodę, po tym, jak wślizgnęłam się niepostrzeżenie pod nakrycie i zaczęłam szukać książki, którą zawsze trzymałam w zasięgu ręki na nocnym stoliku. Jakiekolwiek nadzieje na więcej odpoczynku dziś wieczorem były daremne. Po tym jak koszmar nieuchronnie mnie dopadł, nigdy nie mogłam dać odpocząć swojemu umysłowi i pójść spać. Czasami miałam szczęście i koszmar nie był brutalny, dając mi kilka solidnych godzin odpoczynku. W inne noce, jak ta dzisiaj, nie miałam szczęścia.    Spojrzenie na mój telefon komórkowy, uświadomiło mnie, że jest tylko 2:37 w nocy, pozostawiając mi sześć godzin do mojej pierwszej lekcji tego semestru. Świetny sposób na rozpoczęcie drugiego roku, Brooklyn - pomyślałam gorzko. Przemęczona i zrzędliwa. Och, i ciemne koła pod oczami są tak modne w tym roku.    Stałe, ciemne koła pod moimi oczami w stylu 'stłuczenie', które pokryły zmarszczki, dały się ukryć przy pomocy jakiegoś fluidu wysokiej jakości. Większość ludzi nie zauważała ich a ci, którzy zauważyli nie znali ich pochodzenia.   Trzymanie ludzi na odległość było łatwiejsze i na dłuższą metę zaoszczędzało każdemu niepotrzebnej krzywdy i smutku.    Nigdy nie czułam potrzeby, aby zbliżyć się do innych. Ci, którzy krążyli po mojej społecznej orbicie, byli albo błogo egocentryczni, albo po prostu nie interesowali się moją przeszłością. Każdy, kto naciskał na mnie, był odstawiony jak zły nawyk.   Naprawdę, nie powiedziałabym, że mam przyjaciół - znajomi może, ale nie przyjaciele. Przyjaciele przeważnie chcieli znać dane osobowe, lubili zarzucać pytaniami. I to robiło z przyjaciół coś, czego nie mogę posiadać.    Istniał jeden wyjątek od tej zasady i to była Lexi. Natomiast Lexi nie przestrzegała jakiejkolwiek własnej zasady, więc nie powinnam być zaskoczona, gdy złamała całą kopalnię moich. Wkręciła się w moje życie jak tornado, wywracając wszystko, co stało na drodze i powodując zamieszanie w moich kruchych złudzeniach normalności, które próbowałam odbudować po śmierci mojej matki.   W drugiej klasie pierwszego dnia w nowej szkole, Lexi oświadczyła, że lubi mój niebieski plecak i to było to. Zaprzyjaźniłyśmy się.    Zatem… przyjaźnimy się.    Lexi przyciąga do siebie ludzi, jakby emanowała jakąś niewidoczną siłą magnetyczną, zatrzymując ich w miejscu i uniemożliwiając odmowę. Jest wysoka z płomiennymi, czerwonymi włosami i jasno-niebieskimi oczami, które ciągle psotnie błyszczą. Z wielu względów jest moim przeciwieństwem.    Ona jest wysoka, ja niska. Jej miedziana grzywka podskakuje wokół ramion jak świecąca aureola, natomiast moje ciemne brązowo-czarne fale opadają prawie do pasa. Jej piegowata skóra świeci jasno, a moja naturalne oliwkowa cera, daje mi wygląd trochę opalony, nawet w środku zimy.   Największa różnica między nami jest niezauważalna na pierwszy rzut oka, ponieważ znajduje się pod powierzchnią, tam gdzie nikt tego nie widzi. Coś tam jest rozbite we mnie. Albo może nie  do końca rozbite, ale z pewnością brakujące.   Cholera, może nigdy tego nie posiadałam.    Nie ulegało wątpliwości, że Lexi była ciepła, radosna i żywa. Za to ja byłam
zimna, nie posiadam tego wewnętrznego blasku i nie potrafiłam nic poradzić na to, że moje szmaragdowe oczy wydawały się martwe i ostrożne. Porównywanie siebie do Lexi jest jak porównywanie księżyca do słońca, ona -  serdeczna i żywa - produktywna gwiazda i krążąca po orbicie każdej z nich, oraz ja - samotnik, jałowy księżyc, rozjaśniona tylko przez blask innych i podziurawiona kraterami.    Z westchnieniem rezygnacji wyciągnęłam się z powrotem ze spirali depresyjnych myśli, w których porównywałam siebie do Lexi. Jest moją najlepszą przyjaciółką i jedyną, jaką miałam od ósmego roku życia. Nawet starałyśmy się o przyjęcie do tego samego college i po ponurym pierwszym roku w mieszczącym się na kampusie kompleksem mieszkalnym, gdzie współlokatorzy są losowo wyznaczani, właśnie miałyśmy zostać studentami drugiego roku z własnym mieszkaniem.    Nasze dwie sypialnie i podwójna wanna obejmowały całe drugie, starożytne piętro zniszczonego domu w stylu wiktoriańskim, który został z grubsza podzielony przez najemców studenckich. Tak, to było wysypisko i tak, ciepła woda rzadko działała jak należy, ale to było nasze wysypisko, a czynsz wynosił tylko 450 dolarów na miesiąc - był dużo bardziej przystępny, niż coś z elegantszych gówien zaścielających dzielnicę studencką.    Sąsiedzi na dole trzymali się razem. Byłyśmy już ich poznać i przeniosłyśmy się miesiąc temu. Nie musimy przechodzić przez ich mieszkanie, aby wyjść, ponieważ właściciel skonstruował kiwające się strome schody, które łączą się z naszym balkonem. Wybrukowane razem z parkietem prawdopodobnie nie są najbezpieczniejsze, ale zdają egzamin.   Uniwersytety stanowe ogólnie gustują we wszystkich typach dzieciaków - zapaleni sportowcy, kujony, głupki, księżniczki. Jest niemal 20 000 studentów na kampusie i jestem pewna, że niektórzy z nich poczuli się zagubieni i obezwładnieni przez ścisk środowiska akademickiego.   Tam, gdzie inni mogli czuć się samotni, ja upajałam się anonimowością. Tu nie miałam żadnej przeszłości. Nikt nie znał mojej historii. Gdybym tylko chciała zniknąć z tego tłumu, nikt nawet nie zwróciłby na to uwagi. To było coś dokładnie przeciwnego z mojego doświadczenia z liceum i to wszystko, na co miałam nadzieję, gdy się przenosiłam.   Pełzając w dół mojego łóżka, popchnęłam okno, by pozwolić wilgoci z Virginii pochłonąć powietrze. Późna noc sierpniowa była ciemna i cicha, bary zostały zamknięte godziny temu i nikt nie wałęsał się po ulicy. Większość ludzi wstanie jutro rano, chętni do zaczęcia nowego semestru. Potem, po tygodniu uczęszczania na zajęcia i robieniu notatek co nazwałam 'dobry zespół studencki', szybko przestaną chcieć być studentami. Pierwsze tygodnie nowego semestru oznaczają wprowadzenie na rynek towarzyski, a co za tym idzie, koniec cichych nocy na mojej bar - dziurowej ulicy.   Korzystając ze spokojnej nocy, wyszłam na zewnątrz i usiadłam na dachu, rozciągającym się bezpośrednio pod moim otwartym oknem. Dach był niemal płaski, wystarczająco szeroki dla mnie - aczkolwiek krótki. Formalnie rzecz biorąc daszek służył, by osłonić ganek, który był poniżej, ale w moim umyśle dach został stworzony specjalnie dla mnie. To był mój osobisty kącik - jedyne miejsce, gdzie mogłam schować się przed resztą świata i czuć się bezpieczna.    Bezpieczna.      Zgaduję, że ten stan nie powinien być tak trudno osiągalny. Jestem pewna, że nie jest dla normalnych ludzi, ale przyjęłam już dawno temu, że nie jestem, ani kiedykolwiek nie byłam, normalną dziewczyną.   Po incydencie, który miał miejsce czternaście lat temu, zostałam zabrana do aresztu państwowego i znajdowałam się tam do czasu, gdy mój biologiczny ojciec został zawiadomiony o miejscu mojego pobytu. Moja matka nigdy nie chciała mieć z nim nic wspólnego, ponieważ odszedł już dawno, gdy odkryła, że jest w ciąży. Pierwsze sześć lat życia spędziłam sądząc, że zawsze byłyśmy we dwie, że nie potrzebowałyśmy mężczyzny by być rodziną. A lata potem zaczęłam myśleć, że wcale nie potrzebuję rodziny.    Po śmierci mojej matki było mi ciężko tolerować ojca. Child Protective Services zajęło niemal pół roku, by znaleźć człowieka, którego imię było wymienione w metryce. Opóźnienie najwidoczniej dotyczyło jego podróży służbowej do Pekinu, pozostawiając mnie mojemu własnemu losowi bez opiekuna. A ponieważ moja matka nie miała żadnych krewnych, zostałam umieszczona w rodzinie zastępczej do czasu, aż pojawi się mój ojciec.     Większość wspomnień z tamtego czasu są dla mnie niedostępne. Nie jestem pewna, czy siłą je zablokowałam, albo mimowolnie je stłumiłam, ale cokolwiek się zdarzyło, ten czas pozostaje niewyraźną plamą w moim życiu.   Niektóre obrazy są wyraźniejsze od innych, wciąż mogę usłyszeć pełne współczucia głosy pracowników socjalnych i lekarzy, gdy mówili mi o życiu, które wiedziałam, że się skończyło. Niepohamowana rozpacz, jaką czułam po stracie matki tak naprawdę nigdy mnie nie opuściła.   Po tym wydarzeniu nie rozmawiałam z nikim przez kilka miesięcy. Matka z rodziny zastępczej, w której mnie umieszczono, upewniała się, że jadłam i ubierałam się każdego dnia. Pani psycholog wpadała kilka razy w tygodniu, by zbadać moje postępy i umieścić je w niewielkim, państwowym zeszycie. Zapewniała mnie, że wszystko będzie dobrze. Ale naprawdę, co jeszcze mogłaby powiedzieć?   Nic nie było okay. Miałam sześć lat, gdy byłam świadkiem brutalnego morderstwa jedynego źródła miłości, jakie kiedykolwiek widziałam. Nigdy nie byłoby 'dobrze', pomimo zapewnień psychoanalityka.   Przez lata widziałam niekończącą się paradę terapeutów, psychologów i psychiatrów, każdy był tak samo chętny do rozumienia mojego wewnętrznego, pokręconego i młodzieńczego umysłu. Te konsultacje przebiegały tak samo - z nimi skłaniającymi mnie bym mówiła o moim ' urazie z dzieciństwa'  oraz mną siedzącą na niewygodnym skórzanym krześle, wpatrującą się w zegar w zalegającej ciszy. Po paru sesjach nieubłaganej małomówności, mój psychiatra zdenerwował się i oskarżył mnie o puszczanie w niepamięć moich uczuć i twierdził, że pozostanę 'duchowo zagubiona' albo 'uszkodzona' dopóki nie będę walczyć z jakąś wewnętrzną bzdurą uczuciową.    Czego nie powiedziałam podczas wszystkich tych tygodni ciszy, to to, że nie było żadnego przeszukiwania własnej duszy, by ustalić moją przeszłość. Nie było żadnego magicznego plastra z opatrunkiem, który mogłam nakleić na swoje serce, nie mogłam użyć żadnego specjalnego kleju, który uzdrowiłby mnie. Roztrzaskałam się na kawałki jak kruchy wazon o beton, jakieś fragmenty z grubsza mogły być wybrukowane razem z powrotem, ale wiele z istotnych części po prostu obróciła się w wniwecz, sproszkowana i rozproszona przez pierwsze dmuchnięcie wiatru.   Podpierając się na ręce, zamknęłam swoje oczy i zaczerpnęłam głęboki wdech przez nos. Letnie, nocne powietrze pachniało świeżo ściętą trawą, co było słabą aluzją przychodzącej jesieni. Można było wyczuć niewielki chłód w lekkim wietrze, liście z drzewa klonowego, szeleściły przy najbliższym domu, co powodowało gęsią skórkę na moich ramionach. Potarłam je z roztargnieniem, gdy moje oczy utkwione były w gałęzi, opadającej w dół cichej ulicy.    Kurwa! Co to, do cholery, jest? Poprawka - Kto to, do cholery, jest?   Moje tętno natychmiast przyśpieszyło, gdy dostrzegłam, że naprawdę ktoś stał na słabo oświetlonej ulicy.   Obserwując mnie.   Moje mięśnie napięły się i zamarłam jak jeleń w reflektorach - naiwna ofiara złapana w schludną pułapkę w samym legowisku wroga.     To był z pewnością facet. Nie miałam co do tego wątpliwości, chociaż mogłam zobaczyć jedynie sylwetkę, ponieważ najbliższa działająca latarnia była pół przecznicy dalej. Ramiona miał bardzo szerokie, budowę ciała niezwykle wysoką i mógłby być kimkolwiek, ale absolutnie był męski.    Albo, może to być jedna z nadużywających sterydów pływaczka olimpijska z drużyny z Chin, pomyślałam do siebie niemal prychając głośno, na tę głupią myśl.    Tak, Brooklyn, to jest bardzo prawdopodobne.   Mój krótki moment braku powagi uleciał i irracjonalne poczucie strachu zarekwirowało mój umysł. Pozostałam nieruchoma, niepewna, czy powinnam cofnąć się do środka. Mógł mnie zobaczyć? Obserwował mnie? Oczywiście było zbyt ciemno dla nieznajomego, by zauważyć, że stosunkowo mała dziewczyna siedzi na dachu po ciemku.   Mogłam dostrzec niewielką, jarzącą się końcówkę błysku papierosowego, jaśniejącego ilekroć pociągnął macha, by nie zgrywać nudziarza. Reszta ulicy pozostała pusta, mimo to mężczyzna kontynuował opieranie się o Harleya, pozornie czekając na kogoś, albo coś.    Wyraźnie nie czekał na mnie, ani nie obserwował mnie - pomyślałam. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Chociaż nie mogłam dostrzec jego twarzy w ciemnościach, po prostu wiedziałam to przez budowę jego ciała, wybór transportu i przez dym kłębiący się wokół niego. Od razu można było dostrzec, że nie posiadamy tego samego grona znajomych.   Z drugiej strony, nie musiałam siadać na zewnątrz, samotnie, w środku nocy, ubrana tylko w skąpy bezrękawnik i krótkie spodenki bawełniane. I pewnie bym spała, gdyby nie jakiś przypadkowo czający się facet, stojący przed moim domem. To był czas na to, by wrócić do środka, najlepiej bez przyciągania jakiejkolwiek nadmiernej uwagi. Programując moją wewnętrzną Sydney Bristow, przesunęłam ręce w tył, aż koniuszki moich palców drasnęły krawędź parapetu. Wolniutko poruszyłam swoim ciałem do tyłu, wciąż trzymając oczy na facecie. Gdy nie zareagował na moje tajne ruchy, panika rodząca się w mojej klatce piersiowej, zmalała. Nie zauważył mnie i nawet na mnie nie patrzył.   Bond, Brooklyn Bond.    Śmielej obróciłam nogi i wślizgnęłam je przez okno, moje kolana zatonęły w pluszowej pierzynie. Rzuciłam okiem jeszcze raz na cień chłopaka, ponieważ zaczęłam wsuwać tułów do środka, a ręce podparłam na parapecie.    Przez ciemność poczułam jak nasze oczy się spotkały. To nie było tak, że fizycznie mogłam zobaczyć jego oczy, ale jakoś wiedziałam, że wpatrują się bezpośrednio w moje.   To tyle, jeżeli chodzi o moją teorię, że nie może mnie zobaczyć.     Patrzyłam, jak wziął ostatniego macha swojego papierosa, przeniósł rękę do czoła i wysłał mi kpiące pozdrowienie, jakby dla uznania mojego zejścia z dachu.  Moje oczy wytropiły gest jego dłoni, niewątpliwie wyłapany przez przyćmiony blask jego papierosa i wtedy pośpiesznie przeniosłam resztę ciała do środka, zamykając okno na klucz.   Co za dziwak.    Z powrotem bezpieczna w mojej sypialni, poczułam, że strach szybko zgasł.   Ktokolwiek to był, wydawał się zadowolony z faktu, że pozbawił mnie poczucia komfortu. To pewnie był jakiś głupi student z bractwa, czekający na studentkę z bractwa, by spotkać się na nocne bzykanko. Nie miałam z nim nic wspólnego.    A przynajmniej tak właśnie sobie powtarzałam, gdy minutę później rzuciłam okiem na zewnątrz i zauważyłam, że motocykl zniknął.   

GrawitacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz