6.

12 1 7
                                    

Zgarnianie rzeczy z półek sklepowych bez kontroli i ograniczeń okazał się naprawdę cudownym doświadczeniem.
Po "zakupach" w centrum handlowym Ezra i Elodie wrócili do domu z tyloma torbami, że przywieźli je w trzech sklepowych wózkach.
Ezra wyważył drzwi jakiegoś domu i znalazł klucze do jeepa stojącego na podjeździe. Zaparkował go przed domem Elodie i razem spakowali do niego cztery walizki.
- Jesteś gotowa na jazdę po pustej autostradzie? - spytał szatyn, gdy wsiadali do samochodu.
- Całkowicie gotowa. - odparła, nie ukrywając entuzjazmu Elodie.
Nie zwlekając Ezra przekręcił kluczyk w stacyjce i - specjalnie omijając miejsce wymazanego wypadku - zaczął jechać w stronę autostrady.
- To jest równie przerażajace i ekscytujące, nie sądzisz? - spytała Elodie.
- Sądzę.
Oboje usłyszeli typowe dla szpitali dźwięki.
Świat powoli się rozmazywał...
- Musicie im pomóc!
- Nie możemy, ich stan jest zbyt niestabilny.
- Uratowaliście mojego syna, dlaczego nie zrobicie tego dla nich? - Elodie rozpoznała głos matki.
Reszta rozmowy została zagłuszona, a oni wrócili do rzeczywistości. Tuż przed pustą autostradą.
Ezra otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Elodie zakryła mu usta ręką.
- Zignoruj to.
- Postaram się.

***

Dwie godzin później spacerowali po Venice Beach. Elodie czuła pustkę bez ulicznego hałasu i szmeru rozmów. Oczywiście starała się, jak mogła, nie zwracać na to uwagi.
- Opowiesz mi o swoich bliznach coś więcej?
- Powiedziałem, że nie teraz.
- Ezra. - Elodie chwyciła go za nadgarstek i zatrzymała. - Jesteśmy całkiem sami na ś w i e c i e. Tęsknie za moimi bliskimi i nie wiem gdzie podziać własne myśli. Może to co robimy ma sens, a może wcale nie. To wszystko jest popieprzone, bo świat j a k o ś funkcjonuje, a my i tak jesteśmy sami. Nie zdążyłeś mi choć trochę zaufać?
- Dwa dni, El. Tyle się znamy.
- I tyle wystarczyło, aby ten świat sprawił, że bez ciebie bym sobie nie poradziła. Uwierz przyznaję to z ogromnym trudem.
- Wiem, że masz racje, ale to jest naprawdę trudne. Zdałem sobie sprawę z tego co się dzieje, ale wcale nie chciałem w to wierzyć. Wyparłem to, tak samo jak wspomnienia o ojcu.
- Nie jest ci z nimi źle?
- Jest. I to jak, ale wole żeby siedziały gdzieś w mojej głowie niż bez potrzeby się z niej wydostawały.
- Może jeśli to powiesz, przestaną ciążyć w twoim umyśle i odlecą razem z wiatrem. To jak? Opowiesz mi o tym?
- Aż tak ci zależy?
- Aż tak mi zależy. - Dłoń Elodie zsunęła się z jego nadgarstka do jego dłoni.
- Brzydzisz mnie tym.
- Oj, przestań! - Elodie zaśmiała się w odpowiedzi, puszczając jego dłoń.
Ruszyli w stronę molo i usiedli na jednej z ławek.
- Miałem wtedy szesnaście lat. Ojciec został wylany z pracy już trzeci raz w przeciągu dwóch miesięcy. - zaczął mówić w przekonaniu, że to bez sensu, że zaraz sami zostaną wymazani. - Moja matka umarła paręlat wcześniej, więc ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Pił na tyle dużo, że raz gdy wrócił do domu, nie poznał mnie i rzucił się na mnie z nożem. Próbowałem odwrócić ostrze w jego stronę, ale ten i tak rozcinał moją skórę przy każdej próbie obrony. W końcu straciłem tak dużo krwi, że straciłem przytomność. Do tej pory nie wiem co stało się potem. Obudziłem się w szpitalu. Powiedzieli mi, że miałem szczęście i, że ojciec zacznie się leczyć, ale i tak straci wszelkie prawa rodzicielskie, więc wyląduje w rodzinie zastępczej. Z którą prawie się nie znam. Nawet u nich nie mieszkam. Są, bo póki nie mam osiemnastu lat muszę mieć prawnych opiekunów. A, że to już za kilka miesięcy to jestem prawie wolny. Jeśli to ma jeszcze jakieś znaczenie.
- Ezra, ja... Nie wiem co powiedzieć... Tak ci współczuje...
- Nie musisz nic mówić. Miałaś racje. Czuję się lepiej.
- Phi.
- Mówię poważnie. Miałaś racje. Ale niestety przyznaje to z trudem.
- Cieszę się, że pomogłam.
- Mam wrażenie, że ten świat niedługo się rozsypie. A po naszych marzeniach i wolności nic nie zostanie.
- Może i masz racje. Może i tak się stanie, ale po co się tym przejmować? Zróbmy coś zajebiście niebezpiecznego i cieszmy się tym, co teraz. Wiem, że to brzmi strasznie sztampowo, ale jest też całkiem mądre.
- Racja.
- Za często mi ją przyznajesz jak na jeden dzień. Dość.
- Racja.
- Ezra! - wrzasnęła z irytacją Elodie. Pchnęła lekko Ezrę w ramie.
- Nie tak mocno, jeszcze mi coś złamiesz, a tu nie ma lekarzy.
- A no tak. Muszę uważać na twoje cenne życie.
- Też w to wątpię.
- Czemu "też"?
- Bo i ja, i ty wątpimy w to, że moje życie jest cenne.
- Skąd pewność, że ja też w to wątpię? Zachowujesz się jak nastolatek z depresją.
- Bo sarkazmu nie używa się od tak. Znowu masz racje, ale uwielbiam cię denerwować.
- W takim razie zacznij odróżniać sarkazm od żartu.
Brunetka przesunęła się trochę bliżej do chłopaka i spojrzała mu w oczy.
- Póki jesteśmy tu tylko we dwoje nie mogę cię stracić. Samotność by mnie przytłoczyła niezależnie od tego ile się znamy i od tego jak czasem bardzo mnie irytujesz. Tu dzieje się coś przerażającego, a ja nie mogę przez to zostać sama.
- Rozumiem. Ja też bym nie dał rady.
- Naprawdę? - zaśmiała się Elodie.
- Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale tacy wspaniali goście, jak ja też się czegoś boją.
- Niemożliwe.
- Co nie?
Oboje się roześmiali. Wstali i ruszyli przed siebie. Gdziekolwiek się znajdą, będą razem.

We dwojeWhere stories live. Discover now