Starałem się obudzić, jednak tkwiłem w tym koszmarze i nie potrafiłem z tym nic zrobić. Mój oddech przyśpieszył, a skórę pokryła warstwa potu.
— Shh, już dobrze — usłyszałem spokojny głos tuż przy swoim uchu. Zmarszczyłem brwi. — Hazz, obudź się. Hazz...
Och, Lauren. Kiedy uświadomiłem sobie, że jest tuż obok mnie, otworzyłem oczy, gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej. Starałem się złapać oddech; poczułem się tak, jakby ktoś odciął mi dopływ tlenu. Przymknąłem powieki, opadając z powrotem na poduszkę. Po chwili przeczesałem palcami swoje wilgotne włosy.
— Już dobrze - poczułem dłoń Lauren na swoim policzku. Zaczęła gładzić moją skórę z uśmiechem pełnym troski. Miałem ochotę rozpłakać się ze szczęścia. — Co takiego ci się śniło?
Spojrzałem na nią. Miała na sobie mój czarny T-shirt, w którym uwielbiała spać. Jej warkocz był nieco rozwalony, przez co grzywka wpadała jej do oczu. Z tego powodu w końcu założyła kosmyki za swoje uszy. Wciąż wpatrywała się we mnie, a ja cieszyłem się, że to był tylko koszmar. Że jej wielkie, szare oczy w dalszym ciągu obserwowały mnie z zaciekawieniem. Boże, dziękuję.
Nic nie mówiąc, usiadłem i przyciągnąłem ją do siebie. Natychmiast objąłem jej delikatne ciało swoimi ramionami, chowając twarz przy jej głowie. Przymknąłem oczy, starając się nie zapomnieć zapachu jej ulubionego szamponu. Musnąłem ją lekko z myślą, że chcę tak zawsze.
— Tak bardzo się o ciebie boję — wyszeptałem. — Tak bardzo przeraża mnie myśl, że ciebie może już nie być. Ciebie, naszego maleństwa. Potrzebuję was, potrzebuję was tak mocno, jak nikogo innego nigdy wcześniej. Obiecaj, że przy mnie zostaniesz. Nie wiem, kim jestem, jeśli ciebie nie ma obok.
W sypialni zapanowała cisza. Jedyne co mogłem usłyszeć to moje serce, które biło jak szalone. Lauren milczała, co przerażało mnie jeszcze bardziej. Chciałem, żeby coś powiedziała. Cokolwiek. Żeby zapewniła mnie, że wszystko się ułoży, bo w tym momencie czułem się jak małe dziecko, któremu świat ma zawalić się na głowę.
— Lauren? — szepnąłem, nie przestając gładzić jej pleców. Z tym, że ona nawet nie drgnęła.
Zaprzestałem swoich ruchów dłoni, wciąż nie wypuszczając jej z ramion. Nie wiedziałem, że mocniejsze bicie serca jest możliwe, dopóki ono naprawdę nie zaczęło tego robić. Nagle poczułem się jak w jakimś horrorze, którego byłem głównym bohaterem.
— Kochanie — zwróciłem się do niej, jednak tym razem mój drżący głos zabrzmiał nieco głośniej. To sprawiło, że sam przeraziłem się sposobu, w jaki ta cisza została przerwana. — Bardzo mocno cię kocham, wiesz?
Cisza. Cisza. Cisza.
Miałem dość. Gardło ścisnęło mi się tak mocno, że nie byłem w stanie wymówić ani słowa. W końcu delikatnie oderwałem się od Lauren i dopiero wtedy zorientowałem się, że jej ciało jest mi całkowicie poddane. Musiałem złapać ją za ramiona, by nie przechyliła się w lewą stronę, spadając przy tym z łóżka. Mój oddech przyspieszył; otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale to tak, jakby głos utknął gdzieś wewnątrz mnie.
— Lauren — wyszeptałem w końcu, delikatnie potrząsając jej ciałem. — Lauren, co ci jest?
Była blada. Ale nie w ten charakterystyczny dla siebie sposób. Teraz była tak niezdrowo blada, co więcej nie mogłem wyczuć jej pulsu. Oddechu.
Jest martwa. Nie żyje.
— Nie, nie, nie! — wrzasnąłem.
Gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej, oddychając głęboko. Niecałą minutę później drzwi mojej starej sypialni otworzyły się, a w świetle z korytarza zobaczyłem swoją matkę. Nic nie mówiąc, zapaliła światło również tutaj, co sprawiło, że moje dłonie powędrowały do oczu, które zapiekły. Poczułem jak siada tuż obok, a ja w głowie modliłem się o to, żeby nic nie mówiła. Chciałem, żeby milczała. Masz pewność, że żyję. Możesz sobie iść.
