II

60 11 1
                                        

Czasami przy Lauren przypominałem sobie tę scenę z Króla lwa, w której małe lwiątko Simba rozmawia ze swoim ojcem o strachu. Kiedy młody lew stwierdził, że ten starszy przecież niczego się nie boi, na co Mufasa odparł, że tego dnia bał się. Bał się, że go straci.

L. dość często patrzyła na mnie w taki sposób. Słyszałem to za każdym razem, kiedy mówiła o mnie. Przecież ty niczego się nie boisz, Harry. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego wyglądam tak w jej oczach. Akurat przy niej, kiedy to czułem się tak cholernie kruchy. Czułem się tak, jakbym mógł rozpaść się w ciągu sekundy, gdyby tylko jej zabrakło. Zawsze tak było. Byłem odważny, nie bałem się niczego. Kiedyś. Do momentu, w którym ją poznałem. Później stałem się zwykłym, szarym człowiekiem, który zaczął się bać.

Zacząłem bać się o siebie, bo kto, jeśli nie ja, pilnowałby, czy zjadła rano śniadanie? Kto kazałby jej ubierać czapkę w te najchłodniejsze dni, podczas gdy ona nie ma czasu na takie drobnostki? Kto dbałby o nią pod każdym względem, gdybym nagle zniknął?

Jednak zawsze mógł znaleźć się ktoś inny. Ktoś, kto dbałby o nią równie mocno. Bo kto nie chciałby opiekować się tak cudowną istotą? Głupiec, tylko głupiec. Bardziej niż o samego siebie bałem się o nią. Była oczkiem w głowie. Była sercem, powietrzem, wszystkim co niezbędne do życia. Szczęściem, którego nie mogło zabraknąć. Nie wytrzymałbym tego.

Nie mogę jej stracić.

— Dziś się boję — wyszeptałem drżącym głosem, wyprzedzając kolejny samochód. Jeden z naprzeciwka zatrąbił na mnie. Prawdopodobnie w momencie, w którym omijałem pojazd przede mną, ten naprzeciw znajdował się dość blisko. Nie wiedziałem, nie miałem pewności. Może to wszystko było jedynie złudzeniem. Przecież to nie mogło być prawdą. Racja?

Nie mogłem przypomnieć sobie momentu, w którym mijałem Nialla i Kate, by opuścić mieszkanie. Nie mogłem przypomnieć sobie tego momentu, w którym zgarnąłem kluczyki i wyszedłem ani też chwili, w której znalazłem się przy samochodzie. Nie potrafiłem odtworzyć w pamięci żadnych słów, nie widziałem niczego. Słyszałem tylko słowa jej matki.

Źle z nią. Nie wiemy, co się dzieje. Lekarze nic nie mówią. Harry, musisz natychmiast przyjechać, tak strasznie się boję...

Przygryzłem policzek jeszcze mocniej, nie mogłem pozwolić sobie teraz na to, by łzy opuściły moje oczy. Moja stopa odruchowo nacisnęła na pedał gazu mocniej niż do tej pory. W tamtej chwili zrobiłbym wszystko za puste drogi, byle tylko dotrzeć na miejsce jak najszybciej. Czas ciągnął mi się niewyobrażalnie długo. Każda sekunda zdawała się trwać wieczność.

Wpadłem do środka, niemalże potykając się o własne stopy. Mimo to nie zatrzymałem się ani na moment. W tamtym momencie liczyło się dla mnie tylko to, by odnaleźć Wattersonów. Mijałem różnych ludzi. Jedni płakali. Drudzy wyglądali na zadowolonych, jakby na ich twarzach malowała się ulga. Mijałem lekarzy, którzy równie szybkim krokiem zmierzali w jakimś kierunku oraz takich, którzy ze spokojem przechadzali się po korytarzu, przeglądając przy tym jakieś papiery. Mijałem pielęgniarki, jedna chyba nawet starała się mnie zatrzymać, ale nie mogłem jej słuchać.

Zobaczyłem jej rodziców. Tuż przy wielkich drzwiach, nad którymi widniał napis sprawiający, że miałem ochotę płakać.

Blok operacyjny.

— Harry — matka Lauren od razu podniosła się z plastikowego, niebieskiego krzesła. Zaraz za nią wstał jej mąż, trzymając dłoń na jej ramieniu.

Ta zawsze roześmiana kobieta teraz miała policzki mokre od łez. Jej podpuchnięte oczy wciąż były nieco zaszklone, jakby wciąż była gotowa na to, aby się rozpłakać. Wpatrywałem się w nią oraz w jej męża na przemian, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. Chciałem zacząć krzyczeć, żeby tylko przerwali tę ciszę. Postanowiłem się powstrzymać w chwili, w której William spojrzał na mnie ze smutkiem. W tym momencie uświadomiłem sobie, że jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie. Boże.

ghost of you • hs Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz