Wszystko co do tej pory było w jakiś sposób uporządkowane w mojej głowie, teraz stało się jednym wielkim bałaganem. Wszystko wirowało, krzyczało, śmiało się ze mnie. Te wszystkie największe koszmary, z których kiedyś budziłem się i żyłem dalej, teraz tak po prostu stawały się czymś prawdziwym. Nabijały się ze mnie. Mówiły, że przegrałem.
Nie mam niczego, co do tej pory miało jakikolwiek sens.
Kolejny raz uderzyłem pięścią w ścianę. Kolejny raz zabolało, ale kolejny raz zignorowałem ten ból. Nie mógł równać się temu, co czułem z powodu tego wszystkiego.
Jest mi naprawdę przykro.
Przymknąłem powieki, opierając się plecami o ścianę. Wciąż tutaj byłem, pod tym cholernym blokiem operacyjnym. Wierzyłem w to, że Lauren za moment wyjdzie stamtąd, śmiejąc się przy tym, że to żart. Bardzo głupi żart.
Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale obrażenia były zbyt poważne. Nie udało się nam uratować Lauren...
Nie miałem pojęcia, jak długo już tutaj siedziałem, ale zamierzałem czekać. Wiedziałem, że ona za chwilkę do mnie wyjdzie i powie mi, że możemy wrócić do domu. Nie, nie. Najpierw powie, że zostawiła swoją ulubioną książkę w domu rodziców i koniecznie musimy po nią pojechać, zanim wrócimy do domu. Ja, ona i nasze nienarodzone jeszcze dziecko.
Uśmiechnąłem się na samą myśl. Dopiero po pewnej chwili dotarło do mnie to, że moje policzki są mokre od łez. Nie chciałem płakać. Nie powinienem mieć powodu do płaczu.
— Harry — usłyszałem znajomy głos. Już miałem podnieść się z ziemi, jednak zrezygnowałem. Spojrzałem w lewą stronę i ujrzałem Nialla.
Blondyn przykucnął przy mnie z dziwną miną. Przyjrzał mi się uważnie, kilka razy otwierając i zamykając usta. Zupełnie tak, jakby nie wiedział co powiedzieć. Tak to teraz będzie wyglądało? Miałem ochotę uderzyć go. Pchnąć z całej siły i uderzyć najmocniej jak tylko potrafiłem. Z tym, że chyba nawet nie miałem na to siły. Nie chciałem się w to bawić.
— Harry, jest mi przykro. Ja... nawet nie wiem co... — wyszeptał, spuszczając wzrok.
Uniosłem brwi, po czym parsknąłem. To sprawiło, że niebieskooki znów skupił się na mnie. Kręcąc lekko głową, przetarłem kąciki swoich oczu, które zaczęły mnie piec.
— Jest ci przykro, bo? — zapytałem. — Nie rozumiem, po co przyjechałeś.
— Harry, Wattersonowie po mnie zadzwonili. Powiedzieli mi, że...
— Nie jesteśmy już dziećmi, Nialler — przerwałem mu. Nie chciałem słuchać. — Nie musiałeś po nas przyjeżdżać, idealnie znam drogę do domu. Jeździłem tędy tyle razy. I co? I nic. Wszystko jest w porządku.
— Harry.
— Lauren zaraz przyjdzie i wracamy. Tylko skoczymy jeszcze do jej rodziców po rzeczy. Nie zajmie nam to jakoś dużo czasu, ale naprawdę, nie ma potrzeby, abyś tutaj czekał.
Horan pokręcił głową, przygryzając wewnętrzną stronę swojego policzka. Nie patrzył na mnie, co wzbudziło we mnie złość. Przymknął swoje powieki i dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że po jego policzkach spływają łzy. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Jak zareagować. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem, by Nialler płakał. To było dla mnie coś dziwnego, niespotykanego do tej pory. Otworzyłem usta, ale nie wiedziałem co powiedzieć.
Dlaczego on to robił? Miałem dość. Podniosłem się z ziemi, na co i on nagle się wyprostował. Położyłem dłonie na swojej głowie, ciągnąc się za włosy. Obudź się, Styles. Obudź się, obudź się, obudź się...
Znów zwróciłem się do Nialla, który położył dłoń na moim ramieniu. Niestety, z moich ust wydobył się jedynie głośny szloch. Przyłożyłem dłonie do oczu, znowu były całe mokre od łez, ale już o to nie dbałem. Nie obchodziło mnie to, że zanoszę się płaczem jak największe dziecko, ani też sam fakt, że Niall zamknął mnie w swoim uścisku. Jego dłonie, które uspokajająco gładziły moje plecy nie działały na mnie w żaden sposób. Równie dobrze mógł zawiać lekki wiatr.
— Tak mi przykro... — wyszeptał. Jego głos załamał się na końcu. Zastanawiałem się, czy zdawał sobie sprawę z tego, co czułem. Jeśli jemu było przykro, jak mogłem nazwać to wszystko co siedziało we mnie? — Chodźmy. Zabieram cię do domu, bo...
— Muszę tutaj zostać — natychmiast odsunąłem się od przyjaciela. — Muszę na nią zaczekać.
— Harry, proszę cię...
— Ona zaraz wróci. Przecież musimy jeszcze ogarnąć pokój dla maleństwa. Sam wiesz.
— Harry, ona nie wróci — mówił wolno i wyraźnie.
Czasami mówi się, że słowa potrafią zaboleć bardziej niż jakiekolwiek czyny. Pomyślałem sobie, że to jeden z tych momentów. To dlatego moje ręce gwałtownie uniosły się i złapały Nialla za ramiona. To dlatego pchnęły go mocno w stronę ściany. Dopiero po chwili dotarło do mnie to wszystko, co zrobiłem. Nawet nie zauważyłem, kiedy w naszą stronę podbiegł lekarz wraz z pielęgniarką. Nie zwracałem uwagi na te szczegóły. Skupiłem się za to na przerażonej minie Horana. Wpatrywaliśmy się tak w siebie nawzajem, dopóki nie poczułem na ramieniu dłoni. Odwróciłem twarz w stronę pielęgniarki, która jeszcze jakiś czas temu starała się w jakiś sposób odciągnąć mnie od tej sali. Prosiła, żebym wrócił do domu, proponowała też jakieś tabletki na uspokojenie. I tak zrobiłem po swojemu.
— Wszystko dobrze — Niall natychmiast zwrócił się do lekarza, który i tak zmierzył nas zaniepokojonym spojrzeniem. — Już wychodzimy.
Wyciagnął rękę w moją stronę, spoglądając na mnie z nadzieją. Nie chciałem wracać. Czułem, że wszystko kończy się właśnie tu i teraz, a ja nic nie mogłem z tym zrobić. Jeszcze nigdy wcześniej nie czułem się tak bezsilny. Niczym małe dziecko, któremu ktoś odbiera szczęście, a ono nic nie może zrobić. Bo jest tylko malutkim człowiekiem w tym wielkim świecie pełnym dorosłych ludzi.
Pokręciłem głową, po czym ruszyłem przed siebie. W stronę wyjścia.
— Dam sobie radę. Sam — rzuciłem, ignorując pracowników szpitala, jak i mojego przyjaciela. On mimo to poszedł za mną. Odnosiłem dziwne wrażenie, że teraz nie opuści mnie nawet na jeden krok.
Wychodząc z budynku poczułem, jak uderza we mnie to świeże powietrze. Było ciemno, a przy karetce stali trzej ratownicy, którzy śmiali się z czegoś. Rozmawiali, tacy weseli, chroniąc się w samochodzie przed deszczem, który zaczął padać. Nienawidziła deszczu, przeszło mi przez myśl. I nagle coś we mnie pękło. Zabolało. Poczułem się jak idiota, powiedziałem o niej w czasie przeszłym. Nienawidzi, nienawidzi — chciałem sprostować. Jednakże w mojej głowie wciąż pozostało to, co pomyślałem za pierwszym razem. Boże.
— Samochód stoi tam — powiedział cicho Niall, wskazując jedno z miejsc na parkingu. Już nie protestowałem, po prostu szedłem w stronę auta Horana. Czułem się tak, jakby nie było mnie we własnym ciele. Trochę tak, jakbym przestał panować nad czynami i myślami. Robiłem coś, bo ktoś tak powiedział. Nie miałem siły się sprzeczać, nie miałem siły na cokolwiek innego.
Usiadłem na miejscu pasażera, kiedy Niall odpalił silnik. Nie ruszył. Oboje patrzyliśmy przed siebie, w pustą przestrzeń. Nie wiedziałem, że chciałem płakać do momentu, w którym otworzyłem usta. Wtedy znowu wydobył się z nich szloch, a po mojej twarzy spłynęły łzy. Tym razem było to inne, jakby bardziej świadome. Zaczęło docierać do mnie to wszystko co się stało.
— Harry — wyszeptał, kładąc dłoń na moim ramieniu. Myślę, że gdybym tylko nie popchnął go wcześniej, teraz starałby się przytulić. Szczerze mówiąc, w jego geście wciąż czułem niepewność. Nie podobało mi się to. — Jest mi tak przykro, ona...
— Jedź — przerwałem mu, odwracając twarz. Oparłem się policzkiem o chłodną szybę, przymykając powieki tak mocno, jak tylko mogłem. — Po prostu jedź, Niall, okej?
Nie odpowiadał mi, jednak po dłuższej chwili w końcu ruszył.
Nie otworzyłem oczu nawet na chwilę. Widziałem ją. Jej uśmiechniętą twarz.
Nie chciałem zapomnieć.
