Rozdział 6

4 0 0
                                    


Roger

Gubię pogoń i zmierzam w kierunku bazy. Powoli zbliżam się do starego, ceglanego budynku. Wchodzę do niego przez rozbite okno, po czym kieruję się do rozsypujących się schodów, które prowadzą w dół. Zbliżam się i ze zdziwieniem dostrzegam, że teraz nie pozostało z nich już nic. Nie licząc trzech ostatnich schodków i metalowej poręczy wmurowanej w ścianę. Ostrożnie wchodzę na nią i trzymając się wgłębień między cegłami, zmierzam w dół. Nie ma przejścia, trudno, trzeba znaleźć inny sposób żeby się tam dostać. W połowie drogi spoglądam w ciemność pod nogami i czuję, że dalej ściana przechodzi w gładki tynk, więc nie mam się już czego chwycić. Odwracam się twarzą do cegieł.

- Nie ma ryzyka, nie ma zabawy. – Rzucam sam do siebie i robię krok do tyłu w nicość.

W ostatniej chwili łapię się poręczy prawą ręką. Sekundę później dołącza do niej lewa kilka centymetrów dalej. Posuwam się na przód. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. I już zaczynam żałować tego, że kiedy wszyscy ćwiczyli mięśnie rąk, podnosząc się na metalowej rurze na sali, ja wolałem biegać i patrzeć na resztę ze śmiechem kiedy spadali w dół, czasami skręcając sobie kostki.

Trener był bardzo wymagającym człowiekiem. Jednak jeżeli chodziło o moje kaprysy, Zasze był wobec nich ustępliwy. W końcu nie codziennie ma się do czynienia z wnukiem założyciela całej tej chorej organizacji.

Zeskakuję na półpiętro i błądzę rękoma po podłodze, w poszukiwaniu wejścia. Znajduję je. Otwieram klapę i wskakuję do środka, a trzask metalu rozchodzi się echem po pomieszczeniu. Zaciskam zęby i nasłuchuję. Nikt nie usłyszał. No to świetnie. Może mi się upiecze. Ruszam przed siebie prostym korytarzem.

Nagle w jednej chwili zostaję powalony na ziemię. Uderzam głową w twardy beton. Właściciel ciała przygniatającego mnie do podłoża, wyciąga latarkę i świeci mi nią prosto w twarz.

- Au! Złaź ze mnie, koleś! – Odpycham go od siebie i pocieram tył głowy.

- Cholera... Roger? Czemu się skradasz? Czemu nie zaświeciłeś latarki?

- Ej! Nie za dużo tych pytań? – Podnoszę wzrok i w świetle latarki natrafiam na niesamowicie paskudną twarz Scotta. – Może ty wytłumaczysz mi dlaczego nie ma tutaj światła? I kto cię tak obił?

- Długa historia. Idziesz? – Wskazuje głową korytarz. Ruszamy. – Wiesz jak bardzo mądry jest Lucas. Od razu po tym jak poszedłeś, dostaliśmy faks od Petera. On wstał i zaplątał się w te pieprzone kable. Wyrżnął kozła i przerwał je wszystkie. Nie pytaj jakim cudem, bo nie znam odpowiedzi na to pytanie. Efekt jest taki, że nie mamy prądu. Taa...

- Jasne. Uwielbiam egipskie ciemności. A co z twarzą?

- Zaraz po tym dostałem drzwiami od Michaela i łokciem od Lucasa kiedy wstawał.

- Jak małe dzieci. Zostawić was na pięć minut. – Kręcę głową i parskam śmiechem.

- Sam nie wyglądasz lepiej. Natrafiłeś na jakieś niespodzianki po drodze?

- Żebyś wiedział. 

Plan HWhere stories live. Discover now