I. Bądźcie tymi dobrymi

649 34 28
                                    

Clarke

    W komorze miałam trzy rodzaje snów.

    Koszmary o tym, co było, wcale nie były najgorsze.

    Wciąż widziałam, jak mój ojciec jest ekspulsowany, a ja nie mogę nic zrobić, jedynie patrzeć i kopać strażnika, który mnie trzyma. Wciąż przeżywałam aresztowanie, odosobnienie, strach, gdy strażnicy siłą wyprowadzali mnie z celi, chociaż zostało mi jeszcze kilka miesięcy. Przerażenie po słowach mamy: „Lecisz na Ziemię, Clarke", prowadzenie do lądownika, lądowanie. 

    Wciąż patrzyłam na groby pierwszych przegranych. Wciąż wbijałam nóż w tętnicę szyjną Atoma. Wciąż stałam nad grobem Wellsa, mojego przyjaciela, człowieka, który wziął całą winę za aresztowanie mojego ojca na siebie, bym nie znienawidziła własnej mamy. Wciąż oglądałam samobójstwo Charlotte. Czułam, jak płoną Ziemianie, których spaliłam przed lądownikiem.

    Wiele razy zabijałam człowieka, którego kochałam. Wbijałam nóż w ciało Finna, powtarzając sobie, że to przecież akt łaski. Słuchałam jego ostatnich słów: „Dziękuję, Księżniczko". Tak naprawdę to mogłaś znaleźć inne wyjście, Clarke. Zawsze jest jakiś wybór, ale wolałaś mnie zabić.

    We śnie wciąż skazywałam na śmierć wielu Ziemian i Ludzi Nieba w TonDC. Wciąż uciekałam z Lexą, szukając nowych powodów, dlaczego. Chroniłam Bellamy'ego. Chroniłam Bellamy'ego. Tak należało postąpić. Nie było innego wyjścia. Patrzyłam, jak wioska płonie, słuchałam wołań o pomoc, która nigdy nie nadeszła. To twoja wina, Clarke. Zabiłaś nas. Zabiłaś nas tak samo jak bomba Ludzi Gór.

    Mount Weather. Decyzje, które musiałam podjąć, by ocalić swoich ludzi. Jedna, dzięki której ich uratowałam. Jedno pociągnięcie dźwignią. Ponad trzysta pięćdziesiąt żyć odebranych jednym ruchem. Tak prosto. Wielka, wszechmogąca Wanheda. Zabiłaś nas, Clarke. Przecież niektórzy z nas wam pomagali. Nas też zabijałaś. Dlaczego? By ratować przyjaciół? Myśleliśmy, Clarke, że my też nimi jesteśmy.

    Wciąż zostawiałam Bellamy'ego przed bramą Arkadii, nie zważając na ból w jego oczach. Nigdy ci tego nie wybaczyłem, Clarke. Zostawiłaś mnie. Nienawidzę cię.

    Przeżywałam na nowo śmierć kolejnej osoby, którą kochałam. Strzał Titusa, nagłe wejście Lexy. Pożegnanie. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Chcę, żebyś na to patrzyła. Mnie także zabiłaś. Gdyby nie to, Titus nigdy by nie strzelił. Żyłabym. Gdyby nie ty.

    Wielka Wanheda we śnie wciąż przygotowywała listę tych, którzy przeżyją kolejną apokalipsę. Znowu bawiłam się w Boga. Nas też zabiłaś, Clarke. Kim jesteś, żeby decydować, kto przetrwa, a kto nie?

    Odlot rakiety beze mnie na pokładzie. Szaleńcza ucieczka przed Praimfayą, która już miała pochłonąć Komandor Śmierci. Zasłużyłaś na to, Clarke.

    Wciąż przeżywałam pierwsze dni na opustoszałej planecie, chwile beznadziei, chwile słabości. To, jak przykładałam sobie pistolet do głowy. Uczucie pustki. Na to też zasłużyłaś, Clarke.

    Zasłużyłaś na to wszystko. A my będziemy ci o tym przypominać.

    Czasami śniłam o dobrych chwilach.

    O życiu na Arce, przesiadywaniu w bibliotece, grach w szachy z Wellsem, momentach spędzonych z ojcem. O tym, jak ujrzałam Ziemię po raz pierwszy, jak odetchnęłam świeżym powietrzem, jak dotknęłam stopami zielonej trawy. Śniłam o tych nielicznych chwilach z Setką, kiedy nie musiałam martwić się o przeżycie, a mogłam się bawić i śmiać. O tym czasie, który spędziłam razem z Finnem w bunkrze. O tym, jak przekonałam Bellamy'ego do pozostania w obozie. O spotkaniu z matką, której w końcu wybaczyłam.

[the100] Sny OcalałychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz