IV. Tym razem to nie ludzie będą nas zabijać

316 29 39
                                    

    Bellamy

    — Kosmici? Zabijcie mnie — jęknął Murphy po tym, jak Raven wyłączyła plik z wiadomością. Przez chwilę wszyscy milczeliśmy, spoglądając na siebie zdezorientowani.

    Obcy? Kosmici? Inna cywilizacja? To nie byli Ziemianie, którzy dalej pozostali ludźmi, tylko kompletnie inny gatunek.

    — Dziwne — skomentowała czarnowłosa pani mechanik, otwierając kolejne pliki, tym razem tekstowe. — Z tych plików, późniejszych, bo sprzed stu dwudziestu pięciu lat... — Spojrzała na Diyozę. — Wynika, że ludzie z Eligiusa III stworzyli dobrze prosperujące społeczeństwo. Nic więcej nie ma o tym, że nie są tam sami. Mam warunki klimatyczne, skład gleby, prace nad wydobywaniem ropy naftowej. Mam nawet dostęp do arkuszy ocen uczniów ze szkoły, która tam powstała. — Lekko podniosła kąciki ust do góry. — W pierwotnej misji Eligiusa III, według danych, wzięło udział sto trzydzieści osób, z czego połowę stanowiły kobiety. To już powinno nas nakierować na to, że to nie była misja wydobywcza, ale jej celem była kolonizacja.

    — Sto trzydzieści osób? Społeczeństwo? — Murphy podniósł jedną brew.

    — Chyba nie wiesz, jak działa rozmnażanie, John — odpowiedziała Emori, przewracając oczami.

    — Nie wiem, Emori, oświecisz mnie? — Ziemianka dała mu lekkiego kuksańca w bok, a on zaraz się skrzywił i złapał za bolące miejsce.

    — Kobieto! Dostałem dwie kulki!

    — Uspokójcie się — rozkazała Raven. — Minęło dwieście lat, Murphy. Mogli stworzyć już nową cywilizację.

    — Oczywiście, jeśli założymy, że w ogóle dotarli na tę planetę — zauważyła Clarke. — Jordan, mówiłeś, że Monty wykrył życie na dole. Czy możliwe jest, że wykrył tubylców, a nie ludzi Eligiusa III?

    Syn Monty'ego wzruszył ramionami i westchnął.

    — Tak naprawdę tata niewiele odkrył — mruknął. — Przez trzydzieści lat, jak wiecie, w ogóle próbował dostać się do zaszyfrowanych plików. Potem... może po prostu nie miał czasu, by dowiedzieć się więcej... — dodał.

    Niezbyt dobrze pamiętam swojego ojca, bo zachorował, gdy byłym naprawdę mały. Jakaś bakteria, której lekarze nie potrafili wyleczyć, a zasady Arki były surowe. Po trzech miesiącach, gdy nie było poprawy, został ekspulsowany. Czasami przyłapuję się na tym, że całkowicie o nim zapominam, że nie pamiętam już jego twarzy. Wtedy próbuję zamknąć oczy i kurczowo go sobie przypomnieć, ale to i tak na nic. Jacob Blake stał się dla mnie półprzezroczystą plamą pełną uśmiechów, rzucania piłką i pikania aparatury. Pik. Pik. Pik. Patrząc na Jordana, na sposób, w jaki mówi o swoim ojcu... Żałuję, że nigdy tak naprawdę nie poznałem swojego.

    — Próbowaliście się z nimi skontaktować? — zapytałem Raven i Shaw, a ciemnoskóry pokiwał głową.

    — Z naciskiem na „próbowaliśmy" — mruknął.

    — Coś jeszcze wiecie? — zapytała Diyoza.

    — Tak — odparła z wahaniem Reyes i przeniosła spojrzenie na Clarke. — To cud, że przeżyłaś transfuzję czarnej krwi Ontari i później, że syntetyczna czarna krew nie spowodowała twojej natychmiastowej śmierci. Jak teraz o tym myślę, to popełniliśmy tyle błędów na tym polu — urwała. — Czarna krew Becci to prototyp, który zabijał dwóch na trzech ludzi, u których dokonano transfuzji. Naukowcy na pokładzie Eligiusa III mieli za zadanie udoskonalenie czarnej krwi, ale nie wiem, czy to się udało, bo ostatnie dane są sprzed stu dwudziestu pięciu lat, ale nieważne. Zmierzam do tego, że Monty miał rację. Becca dała tym ludziom czarną krew, bo wiedziała, że bez niej nie przetrwają na tej planecie. Klimat lub nieznane choroby by ich zabiły. Doktor Fitzgerald pisze... — Spojrzała na ekran. — Że kilkoro z nich miało czerwoną krew, ale zmarli po czterech dniach z różnych powodów. Wszyscy.

[the100] Sny OcalałychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz