II.Dzisiaj wszyscy byliśmy ludźmi

381 33 43
                                    

Bellamy

    Nie mogłem uwierzyć, co się dzieje.

    Sto trzydzieści dwa lata temu, chociaż dla większości z nas było to jak siedem, patrzyliśmy z góry na Ziemię, nie wiedząc, że już niedługo się na niej znajdziemy. Sami, prawie bezbronni. Setka. Setka, z której teraz została tylko Piątka.

    Spojrzałem na Clarke, której dalej po policzkach ciekły łzy. Wpatrywała się przed siebie, na nasz plan „B". Plan „B" Monty'ego. W myślach wróciłem do tego, jak kapsuła wylądowała na Ziemi. Jak chciałem otworzyć drzwi, ale pewna blondynka chciała mi w tym przeszkodzić. Wtedy byliśmy w tym razem. Teraz też jesteśmy.

    Gdy poczułem, że chce się odsunąć, na sekundę automatycznie zacieśniłem uścisk, ale po chwili opuściłem ramię. Niemal natychmiast złapałem ją za rękę, żeby nie oddaliła się jakoś za bardzo. Nie protestowała.

    W komorze miałem cztery sny. Cztery koszmary. Cztery sceny z mojego życia, których nigdy nie chciałem przeżyć, których na pewno nie chciałem przeżywać na nowo.

    Octavia była bohaterką dwóch z nich. Tak samo jak Clarke.

    Wciąż przeżywałam to, jak zabrałem siostrę na bal maskowy. Chciałem, żeby poczuła, czym jest życie, żeby zobaczyła innych ludzi, nie tylko mnie i mamę, żeby mogła spojrzeć na Ziemię. Po raz ostatni. Rozbłysk słoneczny. Strażnicy. Identyfikator, a raczej jego brak. Aresztowanie.

    Srebrna maska upadła u moich stóp.

    W drugim śnie byłem z Octavią w jaskini, na Ziemi. Czułem jej uderzenia. Krwawiłem. Wiem, że na to zasługiwałem. Zabiłem Lincolna. Pośrednio przyczyniłem się do jego śmierci. Upadłem na ziemię, ale ona wciąż nie przestawała mnie bić. I te cztery słowa, najgorsze, jakie usłyszałem w swoich życiu, zwłaszcza, że usłyszałem je od osoby, którą kochałem najbardziej na świecie. „Jesteś dla mnie martwy".

    Obyśmy znów się spotkali, przyjacielu.

    Clarke, która zostawia mnie przed bramą Arkadii, nawiedzała mnie jeszcze w snach na Ziemi. Podczas tych okropnych trzech miesięcy, kiedy zostawiła mnie samego. Nie chciała słuchać, że zabiłem ich tak samo jak ona. Że MY to zrobiliśmy. Że nie musi znosić tego sama. Nic z tego. Wciąż odchodziła, a ja wciąż jej na to pozwalałem.

    Clarke, która po raz kolejny została, żeby nas wszystkich uratować. Ponaglający głos Raven, krzyki reszty drużyny. „Musimy lecieć, Bellamy". Ale ja wciąż czekałem, wciąż stałem w laboratorium Becci, z radiem w rękach, wpatrzony w drzwi. Czekałem, ale za krótko. Clarke się nie pojawiła, a jej ciało trawione ogniem oglądałem w snach przez sześć lat na Pierścieniu. Trzy minuty. Dwie minuty. Minuta. Nieważne ile. I tak zabrakło czasu.

    Westchnąłem.

    — Nie chcę przeszkadzać... — przerwał nam Jordan. — Ale musimy ustalić pewne kwestie.

    Odwróciłem się w jego stronę, tak samo jak Clarke.

    — Tata spędził wiele czasu nad badaniem nowej planety. Szukał wszelkich informacji, próbował skontaktować się z ludźmi na dole, ale to na nic. Nie, że tam nic nie ma — powiedział. — Bo wykrył ślady życia, ale nie wiadomo, jakie panują tam warunki. Miał teorię, że Becca wymyśliła czarną krew specjalnie dla Eligiusa III, bo wiedziała, że bez niej tutaj nie przetrwają ze względu na inny skład powietrza. Czarnokrwiści, oprócz odporności na promieniowanie, prawdopodobnie mają też mniejsze zapotrzebowanie na oddychanie tlenem, a zwiększone na azot — dodał, przenosząc spojrzenie ze mnie na Clarke i z powrotem. — To wyjaśnia, jak przeżyłaś na Ziemi po drugiej apokalipsie — zwrócił się do dziewczyny. — I jak Madi przeżyła. Pożary pochłaniały znaczną część ziemi przez wiele czasu, zabierając ogromne ilości tlenu. Mimo roślin w Dolinie, oddychając jak normalny człowiek i bez sprzętu, nie miałabyś szans przeżyć.

[the100] Sny OcalałychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz