VI. Tam, gdzie nie ma wojny

307 28 48
                                    


Clarke

     Byłam zmęczona.

     Wiadomość Monty'ego i Harper mnie poruszyła. Śmierć matki mną wstrząsnęła. Wybuch lądownika, oczywiście, był katastrofą i to, co przytrafiło się Milesowi także mnie nie obeszło.

     Ale to widok czerwonego piasku mnie złamał.

     Przed oczami miałam ten czas, gdy samotnie przemierzałam zniszczone tereny Ziemi, czas, gdy, po tym, jak nie udało mi się dostać do bunkra, poczułam się naprawdę samotna. Jedynie piasek, falujące powietrze i żar lejący się z nieba. Od wielu dni nie miałam w ustach wody. Czułam się wyschnięta, pusta.

     Pistolet ciążył mi u pasa, więc postanowiłam go wyjąć.

     Zdjęłam rękawiczki i opadłam na ziemię. Zamknęłam na chwilę oczy, by odpędzić ten okropny ból głowy. Boże, jak bardzo bym chciała, żeby mama tu była! Żeby mnie przytuliła, powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Nie miałyśmy dla siebie wiele czasu po tym, jak otworzyliśmy bunkier. I to, co zdarzyło się później...

     — Clarke. — Spojrzałam w górę i zobaczyłam twarz Jacksona. Uśmiechał się delikatnie. — Udało się. Najprawdopodobniej się obudzi. Mama byłaby z ciebie dumna.

     Uniosłam kąciki ust w górę. Ostatnio zbliżyliśmy się do siebie, ja i Eric. Wiele czasu spędzał z moją mamą, uczyła go od wielu lat. Teraz on musi nauczyć mnie wszystkiego, co wie.

     — Możesz poszukać Raven i przekazać, że powinien obudzić się za kilka godzin — dodał, a ja pokiwałam głową. Wstałam i już miałam kierować się do wyjścia z namiotu, gdy drogę zastąpiła mi Diyoza.

     — Kane się obudził — wyjaśniła. — Pyta o Abby.


     — Clarke, cześć — przywitał się, gdy razem z Charmaine i Jacksonem stanęliśmy obok niego. Eric zaczął sprawdzać, czy wszystko z nim porządku, w czasie gdy ja uklękłam obok niego. — Gdzie jest Abby? Pytałem już innych, ale nikt nie chciał mi powiedzieć.

     Przełknęłam ślinę. Ja także nie wiedziałam, co powiedzieć. Każdy sposób, w jaki chciałam mu to przekazać, nagle wydał się zły, niewłaściwy. Patrzył na mnie rozbieganym wzrokiem pełnym nadziei, którą ja miałam zaraz zniszczyć.

     — Clarke?

     Odetchnęłam i spojrzałam błagalnym wzrokiem na Diyozę.

     — Nie obudziła się, Kane. — Przekazała tę wiadomość głosem dowódcy, który musi przekazać złe wieści rodzinie żołnierzy, którzy zginęli. Szybko, sprawnie, wyuczonym tonem. — Niektóre komory straciły zasilanie. Przykro mi.

     Uniosłam głowę, nie mogąc spojrzeć mu w oczy, ale poczułam, że łapie mnie za rękę. Kątem oka zobaczyłam w jego oczach łzy. Diyoza nie znała prawdy. Czy ja powinnam mu ją wyznać?

     — Musimy mieć nadzieję, że jest w lepszym miejscu, Clarke — wyszeptał po chwili. — Z twoim tatą. Tam, gdzie nie ma wojny ani tabletek.

     — Tam, gdzie nie ma wojny ani tabletek — powtórzyłam cicho. Puścił moją rękę i odwrócił głowę.

     — Chcę zostać na chwilę sam — wytłumaczył, a ja pokiwałam głową. Jackson i Diyoza także wstali, a ja rzuciłam wzrokiem na brzuch kobiety.

     — Wszystko dobrze? Jak się czujesz? — zapytałam. Pierwszy plan polegał na tym, że pułkownik zostaje na statku razem z innymi czerwonokrwistymi, a ze mną i Madi pójdzie Shaw. Nie chcieliśmy ryzykować zdrowia nienarodzonego dziecka, ale teraz to nie było już ważne.

[the100] Sny OcalałychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz