III ~ "Pożegnanie"

36 10 8
                                    

Wszyscy młodzieńcy z kadecji "V" znajdowali się w swojej kwaterze. Każdy z nich zdawał sobie sprawę, że za kilka minut po raz ostatni opuści to pomieszczenie. Ron leżąc, oparł głowę na dłoni i przyglądał się kompanom. Wszyscy byli ubrani w ciemnozielone koszulki. Byli gotowi do wyjścia, do rozpoczęcia czynnej służby w armii Departamentu Ochrony Ludzkości. Czekali na przełożonego.

- Ciekawe jak teraz wygląda świat? - zapytał Sped, chcąc rozpocząć rozmowę

- Pewnie tak jak na obrazkach - odpowiedział znudzony Collin

Sped usiadł na swojej pryczy. Zaczął bawić się palcami, starając się ułożyć ze swoich myśli spójną wypowiedź.

- Sądzę, że to co pokazywali nam jajogłowi na zajęciach może znacząco mijać się z prawdą.

- Zapomniałeś o wypadach do tych martwych miasteczek - rozmową zainteresował się Gibby - Tam mogliśmy podziwiać piękno postapokaliptycznego świata.

"Postapokaliptyczny świat..." Ron zaczął zastanawiać się nad słowami kolegi. Kadeci znali teorię; wielka eksplozja w kopalni węgla typu "B", zatrute powietrze, "szara" pandemia, ogromne pożary, śmierć miliardów ludzi. Co prawda w ramach ćwiczeń były organizowane wypady do spustoszonego świata, jednak tylko w okolicach bezpiecznej placówki. W głowie chłopaka pojawiły się wątpliwości. Może nie są gotowi?

- Mam obawy odnośnie tych wycieczek - Sped nie dawał za wygraną - To zdecydowanie za mało.

Dyskusje przerwał syk otwieranych drzwi. Młodzieńcy zerwali się ze swoich pryczy, ustawiając się na baczność. Sześciu z jednej, sześciu z drugiej strony. W ten sposób utworzyli przejście dla przełożonego.

- Spocznij - Roger stanął pomiędzy kadetami.

Chłopcy zdawali sobie sprawę, że jest to ostatni apel grubego mężczyzny, który przez ostatnie trzy lata dbał o ich siłę fizyczną i wytrzymałość.

- Panowie, nie będę się zbytnio rozwodził - zaczął Roger - Zrobię to krótko, po żołniersku. Nie ukrywam, że będzię mi was brakować. Przez te trzy lata stworzyliśmy niezłą rodzinkę.

Na twarzy przełożonego pojawił się uśmieszek, który każdy z kadecji "V" bardzo dobrze znał.

- Jestem pewien, że w przyszłości możecie zawojować świat. Przed wami bardzo trudna droga, ale na pewno dacie radę. W końcu co może być gorszego niż ja i moja łapa.

Na twarzach młodzieńców pojawiły się szczere uśmiechy. Ron był teraz pewien. Lubił przełożonego. Posmutniał na myśl, że już nigdy nie zobaczy tej cwaniakowatej twarzy mężczyzny, że już nigdy ten facet się na niego nie wydrze. Zadziwiające było to jak bardzo Roger kochał swoją robote. Ciekawy człowiek...

- Więc nadeszła ta chwila - mężczyzna kontynuował - graba na pożegnanie i ruszajcie w świat zaprowadzić porządek.

Jak się okazało graba to było dla przełożonego za mało. Roger wyściskał wszystkich kadetów, klepiąc ich przy tym swoimi potężnymi łapskami po plecach. Gdy skończył, otworzył drzwi. Jeszcze raz spojrzał na dwunastu kadetów, którzy ubierali wojskowe kurtki, gogle zakładali na szyje, a moro-bandamki chowali do kieszeni.

- Powodzenia chłopy - rzucił na odchodne Roger.

Młodzieńcy wychodzili z kwatery, wiedząc, że w ich życiu skończył się pewien rozdział. Po chwili mężczyzna został sam w pustym pomieszczeniu, w którym przez ostatnie trzy lata mieszkali znani mu kadeci. Za kilka dni trafią tu nowi chłopcy, którzy ukończyli młodzieńcze szkoły wojskowe.

- Dam im wycisk - powiedział sam do siebie, po czym wyszedł z pomieszczenia.

Po chwili drzwi od kwatery zasunęły się z charakterystycznym sykiem.

Czas zagładyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz