IV ~ "Wylot"

37 8 11
                                    

- Ale tłok - Collin wypowiedział na głos to, co zauważyli już wszyscy jego kompani.

- W życiu nie sądziłem, że jest nas tu aż tylu - zgodził się z nim Tom.

Na korytarzu znajdowało się pełno kadetów z różnych kadecji. Więkoszość z nich była ubrana w wojskowe kurtki i kierowała się na lądowisko. Młodsi w białych koszulkach przyglądali się im stojąc pod swoimi kwaterami. Na szczęścię korytarz był wystarczająco szeroki. Chłopcy szli po lśnioco szarej podłodzę,od której lekko odbijało się światło z długich lamp wmurowanych w sufit. W części mieszkalnej koszar okien nie było wogóle, dlatego korzystano ze sztucznego oświetlenia. Po chwili młodzieńcy doszli do wyjścia na lądowisko. Biło od niego jaśniejsze i łagodniejsze światło. Ich oczom ukazała się ogromna zadaszona płyta o kształcie półkola. Jej zaokrąglony koniec zwieńczały ogromne wrota, które teraz stały otworem, różnego rodzaju maszynom latającym wylot z bazy.

- Ile ludzi... - wyrwało się Phillowi.

Inni musieli się z nim zgodzić. Lądowisko tętniło życiem. Wszędzię kręcili się kadeci, którzy po opuszczeniu placówki staną się żołnierzami, żółci, pakujący jakieś skrzynie do kilku śmigłowców, a także obsługa lądowiska. Ponad to na płycie znajdowali się starsi stopniem żołnierze, szukali przydzielonych im kadecji, nad którymi mieli objąć dowodzenie.

- Jak my znajdziemy w tym tłumie naszego dowódce? - zapytał zdezorientowany Verd przyglądający się ruchowi na płycie.

- Przejmujesz się Verdy - Ron zaśmiał się z przyjaciela - To on ma nas znaleść.

Jak na zawołanie młodzieniec zauważył młodego sierżanta, który kierował się w ich stronę. W jego wyglądzię było coś co spowodowało, że Rony wręcz zapragnął by to był ich dowódca. Wesoła twarz, rozbiegany wzrok i dziarski krok wyróżniały go na tle innych żołnierzy. W dodatku sierżant miał na sobie szaro-piaskowy mundur PZ - Plutonów Zwiadowczych. Niestety skręcił gdzieś i chłopak stracił go z oczu.

- Jak myślicie, gdzie nas przydzielą? - zapytał Ron szukając wzrokiem młodego sierżanta.

- Z tego co wiem to piechota i służba policyjna odpada - stwierdził Jack siedzący na jednej ze skrzyń.

- Dlaczego? - zapytał zdziwiony Ed.

- Bo należeliśmy do kadecji "V", czyli w jednej z tych najlepszych.

- Ja chciałbym służyć w Jednostce Szybkiego Reagowania - oznajmił Collin - Gdyby coś się działo zawsze bylibyśmy pierwsi...

- Mi wystarczy fucha, w której coś się będzię dziać - zadeklarował Gibby - Mam dość aiedzenia w koszarach.

Rony znowu zauważył sierżanta PZ. Szedł w ich stronę i badał ich wzrokiem.

- A co powiecie na Plutony Zwiadowcze? - zapytał.

Młodzieńcy spojrzeli najpierw na Roniego, później na zbliżającego się wojskowego w szaro-piaskowym mundurze. Kadeci regulaminowo wstali.

- Jesteście z kadecji "V"? - zapytał sierżant stojących na baczność młodzieńców.

- Tak jest - odpowiedzieli razem.

- Spocznij chłopcy - starszy stopniem wojskowy z uśmiechem przyglądał się swoim nowym podwładnym - Mam na imię Matthew, ale mówcie na mnie Matt. Jestem waszym nowym dowódcą.

Ron spojrzał na swoich kompanów. Wyglądali na zadowolonych. Młodzieniec również cieszył się z tego powodu.

- Na pytania przyjdzie czas w śmigłowcu - Matt spojrzał na zegarek - Dużo czasu zajęło mi znalezienie was. Za mną.

Chłopcy ruszyli za sierżantem. Wokół nich tłoczyli się inni młodzi żołnierze. Niektórzy wchodzili do wwskazanych im śmigłowców. Kilka z maszyn wyleciało przez wrota.

- Hej Rony! - młodzieniec usłyszał znajomy głos.

- Cześć Luigi.

- Gdzie trafiliście? - zapytał kadet z kadecji "D3"

- Plutony Zwiadowcze, a wy? - Ron musiał podnieść głos bo kolejny śmigłowiec odrywał się od ziemi.

- JSzR. Wszędzię będzięmy pierwsi.

- To spotykamy się w Gwardii?

- Jasne jak słońce, stary - Luigi mrugnął lewym okiem - To do zobaczenia kiedyś. Powodzenia!

- I nawzajem!

Młodzi żołnierze uścisnęli sobie dłonie i ruszyli każdy w swoją stronę. Ron uśmiechnął się do siebie. I pomyśleć, że poznali się podczas ćwiczebnej walki wręcz. Luigi rozciął mu wargę, a młodzieniec podbił mu oko. Później jakoś tak się ułożyło... Z zamyślenia wyrwał go Verdy.

- Nie zgub się stary.

Ron odpowiedział skinieniem głowy. Młodzieńcy szli żwawym krokiem za swoim nowym dowódcą. Po chwili ich oczom ukazał się Turbośmigłowiec - cud pokatastroficznej techniki. Super wtrzymały, niezwykle zwrotny, bardzo szybki, a w dodatku bezpieczny i dobrze uzbrojony. Kto by pomyślał, że po tej całej apokalipsie ludzie będą w stanie stworzyć coś takiego. Oprócz tych maszyn tworzono inne cuda, o których ludzie żyjący przed katastrofą węglową mogli tylko pomarzyć.

- Wsiadamy panowie - oznajmił Matt wskazując Turbośmigłowiec - Tylko uwaga na głowy. Pilot grzeje maszynę. Wierzcie mi, nie chcecie stracić mózgownicy przez śmigło.

Młodzieńcy ruszyli pochylenia za sierżantem i kolejno wchodzili do Turbośmigłowca, którego śmigło kręciło się coraz szybciej. Gdy wszyscy zajęli miejsca maszyna oderwała się od ziemi, majestatycznie się wznosząc. Ron zajął miejsce przy zasuwanych drzwiach. Podziwiał wielkość lądowiska.

- Zapnijcie pasy - powiedział sierżant - zostawimy otwarte drzwi byście mogli pooglądać nasz "piękny" świat.

Młodzi żołnierze posłusznie wykonali polecenie. Turbośmigłowiec przestał się wznosić i ruszył do przodu. Po chwili wyleciał przez wrota. Teraz wszyscy młodzieńcy z kadecji "V" stali się żołnierzami.

Czas zagładyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz