Po chwili w drzwi od jego strony zapukał żołnierz z niebieską wstążką przewiązaną przez ramię i przewieszonym przez nie karabinem.
Ron wiedział, że jest to łącznik zarządzania misyjnego. Ucieszył się, że zapamiętał coś z wykładów z kadecji. Dobrze pamiętał, jak bardzo nienawidził teoretycznej nauki o funkcjonowaniu Departamentu i jego armii, która dyktując definicje "była ostoją porządku i ostatnią nadzieją ludzkości". Jedynym plusem tych lekcji była możliwość drzemki przed ciężkimi treningami lub zadaniami w terenie. Okropieństwo pomyślał Ron. Przynajmniej barwy i znaczenie wstążek zna na pamięć...
- Numer? - zapytał łącznik
- Pluton 31, grupa 2 - odpowiedział od niechcenia Tony
Żołnierz z wstążką zawiadomił przez krótkofalówkę centralę, po czym wypowiedziawszy głuche i wymuszone "powodzenia" podszedł do sąsiedniego pojazdu.
Humvee ruszył z miejsca i po chwili wyjechał z podziemnego garażu.
- O cholera! - kapral zasłonił ręką twarz, by choć trochę osłonić się przed gorącym wiatrem, który niósł ze sobą drobinki piasku i pyłu.
Teraz Ron już wiedział po co przy otworach okiennych zamocowano małe, blaszane płyty. Zasunął ją by jak najbardziej zminimalizować przepływ nieznośnego powietrza. Pomimo to wiatr nadal był bardzo odczuwalny. Nie spuszczając nogi z gazu Tony założył na nos bandamkę, a na oczy gogle. Za jego przykładem młodzi żołnierze zrobili to samo.
- Czemu w oknach nie ma szyb? - Collin próbował przekrzyczeć wichurę.
- Bo kawałki szkła są niebezpieczne - odpowiedział tajemniczo Kapral.
Pomimo zasłoniętych ust, Ron czuł okropną suchość w gardle. Podmuchy były nie do zniesienia. Na szczęście osłabły, gdy Humvee opuścił parking. Kiedy kapral zatrzymał pojazd przy punkcie kontrolnym wiatr był już słabo odczuwalny.
- Pogodę mamy wspaniałą... - Tony ze złością przecierał gogle, gdy wartownicy otwierali szlaban.
- Dlaczego robią to ręcznię? - zapytał Verd.
- Pewnie im elektronika padła - odpowiedział kapral zakładając gogle z powrotem na oczy - Mam nadzieję, że tam na dole tak nie wieje - dodał, po czym wcisnął pedał gazu.
Humvee wjechał do strefy zwiększonego ryzyka. Ron zauważył, że panuje tu znacznie mniejszy ruch, niż wczorajszego dnia, gdy młodzieńcy przylecieli do Bostonu. Zapytał o to kaprala, który szybko wyjaśnił.
- Jest jeszcze bardzo wcześnie. W dodatku pogoda nie rozpieszcza dlatego ludzie wolą siedzieć w domach.
- Często tu tak wieje? - zapytał Ron rozwijając rozmowę.
- To zależy Rony. Pewnym jest, że tutejsza pogoda bywa posrana.
Kapral zatrzymał pojazd na skrzyżowaniu, przepuścił dwie zielone furgonetki i skręcił w lewo.
- Jesteśmy na głównej drodzę. Za jakieś 10 minut się pożegnamy! - krzyknął kapral tak by usłyszeli go Nick i Sped siedzący na zewnątrz.
Pomimo wiatru, który co prawda nie był już tak silny ale wciąż skutecznie uprzykrzał życie udało się usłyszeć Roniemu stłumione "OK".
Młodzieniec zauważył, że im dalej od bazy, tym bardziej zniszczona i zaniedbana stawała się zabudowa niegdyś kilkuset tysięcznego miasta. Pomimo ograniczonej przez wiatr widoczności, łatwo było dostrzec coraz częściej pojawiające się kikuty wypalonych ścian, gruzowiska zniszczonych budynków lub namioty i innego rodzaju prowizoryczne konstrukcje, postawione w miejscach doszczętnie spalonych domów. Gdzieniegdzie Ron zauważył sylwetki ludzkie. Mimo to miasto wyglądało jak wymarłe. Przeszedł mu dreszcz po plecach. Czuł jakby coś wisiało w powietrzu.
Tymczasem Humvee minął mocno pordzewiały wrak wywróconego na pobocze samochodu ciężarowego. Resztki plandeki z jego naczepy niespokojnie powiewały na wietrze. Pojazd, a raczej to co z niego zostało z pewnością "pamiętał" czasy przed węglową apokalipsą, a także i jej przebieg. Teraz wrak, podobnie jak inne przedkatastroficzne rzeczy przypominał ludziom o utraconej, pięknej przeszłości.
Tony zatrzymał terenówkę przy mocno zabezpieczonym punkcie, podobnym do tego którym wjeżdżało się do dzielnicy, w której znajdowała się placówka. Ten jednak wyglądał znecznie bardziej złowieszczo, tak jakby ostrzegał tych, którzy w strefie się znaleźli by bez potrzeby jej jej nie opuszczali. Bramę wzmacniały wraki różnego rodzaju pojazdów, które podobnie jak ten leżący na poboczu były mocno skorodowane. Po obu stronach punktu kontrolnego rozciągał się solidny, zbudowany z żelbetonowych płyt mur. Na jego szczycie pod kątem 45 stopni do zewnątrz rozwieszono drut kolczasty.
Ron przeczytał hasła ostrzegawcze wypisane niedbale, białą farbą na podniszczonych przez czas tablicach, na których niegdyś były wypisane wskazówki dla kierowców. Ostatnie z nich zmroziło mu krew w żyłach.
UWAŻAJ!
Szary tu nie wejdziesz, czeka cię śmierć!Pod napisem wisiał lekko wyblakły obraz z przerażającym obliczem, wydawałoby się nieziemskiej istoty. Po chwili jednak Ron musiał przyjąć do wiadomości to co wydawałoby się mu niemożliwe. To był człowiek! Człowiek wyniszczony przez Szarą pandemię. Młody żołnierz widział już wcześniej zdjęcia chorych ludzi jednak, dopiero to zawieszone w tym strasznym miejscu nim wstrząsneło. Ron zacisnął dłonie na automatycznym karabinie. Odwrócił wzrok, on nie chce tak skończyć...
Młodzieniec powrócił do podziwiania konstrukcji. Stwierdził, że wejście do strefy niezauważonym pokonując tą przeszkodę jest niemożliwe. Powinien poczuć się bezpieczniej, jednak zabezpieczenia te budziły w nim grozę i niepokój. Coś musiało być nie tak skoro ludzie tak bardzo boją się tego co może przyjść z zewnątrz. Młody żołnierz zdawał sobie sprawę, że jajogłowi w kadecji lekko naginali prawdę o tym, że na świecie zrobiło się bezpieczniej. Co jeśli to nie było lekkie naginanie prawdy, a zwykłe kłamstwo i propaganda? Niemożliwe pomyślał po chwili Departament wie co robi.
Hej!
Przepraszam za bardzo długą przerwę ale strasznie ciężko znaleźć mi czas na pisanie. Obiecuję, że postaram się poprawić :)
CZYTASZ
Czas zagłady
Science FictionNasz świat miał nas dość... Ziemia zapragnęła się nas pozbyć... Mineło ponad 20 lat od najczarniejszych dni w historii ludzkości. Węgiel typu "B", który miał być kluczem do naszej wspaniałej przyszłości, latających samochodów, leków na nieulaczalne...