Cholera! Co teraz?

145 26 4
                                    

Pierwszy dzień po rozprzestrzenieniu się wirusa

Nadszedł ranek. Słońce nieśmiało przedzierało się przez zakurzone okno, rzucając blade światło na zdewastowany pokój. Z ciężkim sercem odsunęłam szafę, która przez całą noc chroniła mnie przed tym, co mogło czaić się za drzwiami. Chwytając plecak, ostrożnie zeszłam na dół. Ciało dygotało ze strachu i zmęczenia, ale wiedziałam, że muszę działać. Gdy schodziłam na parter, przeszłam przez zakrwawioną maskę samochodu, która wciąż tkwiła wbita w dom. Skręciłam w stronę kuchni, starając się nie patrzeć na zmasakrowane ciała rodziców, leżące pod wrakiem. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Jeszcze nie teraz.

W kuchni zaczęłam szybko pakować zapasy. Zgarnęłam kilka bułek, butelkę wody, a do plecaka wsunęłam duży nóż kuchenny. Cokolwiek mogłoby mi pomóc przetrwać. Nie wiedziałam, co mnie czeka za drzwiami, ale instynkt podpowiadał, że przygotowanie się na najgorsze to jedyna opcja.

Właśnie gdy kończyłam pakowanie, przez wybitą dziurę w ścianie wszedł jeden z tych, którzy przed chwilą leżeli martwi na ulicy. Usłyszałam jego gardłowe jęki, które przeszyły mnie na wskroś. Świadomość, że dzieli nas jedynie kuchenny blat, paraliżowała mnie. Stałam jak skamieniała, obserwując, jak powoli, ślamazarnie zbliża się w moją stronę. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Z każdą chwilą potwór był coraz bliżej.

Przez chwilę miałam przed oczami obraz ojca, który poświęcił życie, by mnie ocalić. To nie mogło tak się skończyć! Nie mogłam teraz zginąć przez tę zarazę.

Kanibal był na wyciągnięcie ręki. Z ostatkiem sił podbiegłam do stołu, chwyciłam ciężką szklaną miskę pełną owoców i rzuciłam nią prosto w jego głowę. Miska roztrzaskała się na jego czaszce z ogłuszającym hukiem, a on osunął się na ziemię.

Ten dźwięk jednak obudził innych. Z ulicy zaczęły dochodzić niepokojące dźwięki – jęki, kroki, jakby kolejne monstra powoli zaczynały wracać do "życia".

– Cholera, to chyba nie był najlepszy pomysł – pomyślałam, z bijącym sercem.

Nie czekając, aż kanibal się podniesie, chwyciłam plecak i ruszyłam w stronę salonu. Ale tam czekało już piekło – przez dziurę w ścianie przepychało się coraz więcej zakażonych. Ich liczba rosła z każdą sekundą, a ja byłam uwięziona. Jedyną drogą ucieczki były schody, prowadzące z powrotem do mojego pokoju, ale wiedziałam, że długo tam nie wytrzymam.

Zebrałam w sobie całą odwagę i, nie zważając na nic, rzuciłam się w stronę samochodu. Z impetem odepchnęłam jednego z umarłych, który przewrócił się na pozostałych. Zaczęły wydawać przerażające dźwięki, jakby oszalały z wściekłości. Prześlizgnęłam się po masce samochodu, niemal w filmowym stylu, i wróciłam do mojego pokoju. Bez chwili zwłoki zatrzasnęłam drzwi i z powrotem zagrodziłam je szafą. Kilka sekund później rozległo się dudnienie. Byli tu. Uderzali w drzwi z taką siłą, że wiedziałam, że nie wytrzymają długo.

– Cholera! Co teraz? – szepnęłam, rozglądając się gorączkowo po pokoju.

Mój wzrok padł na duże okno wychodzące na ulicę. To była moja jedyna szansa.

Nie tracąc czasu, chwyciłam laptopa z biurka i rzuciłam nim z całej siły w szybę. Szkło pękło, ale nie do końca tak, jak chciałam. Musiałam kopać resztki szyb, żeby nie poranić się odłamkami. Kiedy zrobiłam sobie w miarę bezpieczną drogę, przystanęłam na chwilę, zebrałam odwagę i wyskoczyłam.

Lądowanie nie było jednak idealne. Upadłam z hukiem na brukowaną ulicę, a ból przeszył moją nogę. Kostka! Skręciłam ją. Z bólu wydałam z siebie głośny krzyk, który odbił się echem między budynkami. Nigdy wcześniej nie miałam złamanej ani skręconej kończyny, więc ból był nie do zniesienia.

Kanibale usłyszeli mój wrzask. Zatrzymali się przy oknie i zaczęli mnie obserwować, a potem ruszyli w moją stronę. Wiedziałam, że muszę się stąd jak najszybciej wydostać. Usiłując nie myśleć o bólu, wstałam i pokuśtykałam w stronę pobliskiego sklepiku. Był niedaleko, ledwie kilkanaście metrów. Każdy krok był agonią, ale zdeterminowana dotarłam do drzwi.

Na szczęście były otwarte. Wślizgnęłam się do środka, zamknęłam drzwi i przekręciłam klucz, który znalazłam za ladą. Szklane drzwi wyglądały na mocne, ale i tak starałam się być cicho, bo nie wiedziałam, jak długo wytrzymają. Oparłam się o ścianę, próbując złapać oddech.

– Ahh, boli... – jęknęłam, zaciskając zęby.

Rozejrzałam się po sklepie. Był niewielki, ale dobrze zaopatrzony w jedzenie i lekarstwa. Moje myśli natychmiast zwróciły się ku lekach. Znalazłam kilka środków przeciwbólowych i maść, która miała pomóc na różne urazy. Na medycynie znałam się słabo, ale miałam nadzieję, że cokolwiek przyniesie ulgę.

Połknęłam leki i posmarowałam bolącą kostkę, po czym położyłam się na podłodze, opierając głowę o plecak. Na chwilę poczułam ulgę, ale moje myśli nie dawały mi spokoju. Byłam sama, otoczona przez śmierć, z niewielką nadzieją na ratunek.

Co teraz?


ZgubaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz