Gdzie się podziali ludzie?

114 23 1
                                    

Drugi dzień po rozprzestrzenieniu się wirusa

Budziłam się powoli, czując ból w kostce. Noga wciąż pulsowała bólem, przypominając mi o wczorajszych wydarzeniach. Cały poprzedni dzień spędziłam, starając się nie obciążać skręconej kostki, odpoczywając na zimnej, twardej podłodze sklepiku. Mimo to wiedziałam, że nie mogę tu dłużej zostać. Zapas jedzenia i wody kończył się nieubłaganie. Musiałam coś zrobić, ruszyć się stąd, jeśli chciałam przeżyć kolejny dzień.

Zajrzałam do plecaka. Została mi już tylko butelka wody i kilka bułek. W normalnych warunkach wystarczyłoby to na jedną noc, ale teraz musiałam nauczyć się oszczędzać. To nie było łatwe – nigdy nie byłam zmuszona do takich wyrzeczeń. Westchnęłam ciężko, po czym zdecydowałam się opuścić sklepik.

Ostrożnie otworzyłam drzwi. Zarażeni nie mieli szans dostać się przez główne wejście, ale nie mogłam sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. Wychyliłam głowę, aby rozejrzeć się po okolicy. Było cicho, zbyt cicho. Na ulicy wciąż leżeli umarli, nieruchomi, jakby spali.

– Czy oni... odpoczywają? – pomyślałam zdezorientowana. Wyglądali, jakby wyczekiwali następnego ruchu, gotowi zaatakować w każdej chwili.

Nie tracąc czasu, ruszyłam w stronę galerii handlowej. To było największe centrum handlowe w mieście – idealne miejsce na znalezienie zapasów. Kradzież już dawno straciła swoje znaczenie. Prawo nie miało żadnej wartości w świecie zdominowanym przez śmierć.

Po kilku minutach dotarłam do galerii. Zewsząd panowała cisza, przerywana jedynie szumem wiatru poruszającego zniszczone szyby. W środku nie było nikogo żywego, tylko ciała – ludzi, którzy zaledwie dwa dni wcześniej robili zakupy, nieświadomi zbliżającego się koszmaru. Cała galeria była w ruinie. Szklane witryny były rozbite, a wszędzie leżały odłamki szyb i kawałki konstrukcji.

Zaczęłam przeszukiwać sklepy. Niestety, wszystkie miejsca, w których mogłam liczyć na jedzenie, zostały już dokładnie splądrowane. Półki były puste, a sklepowe lady pokrywały tylko kurz i ślady po rabusiach.

– Gdzie się podziali ludzie? – wyszeptałam sama do siebie, czując, jak rośnie we mnie frustracja.

Zdesperowana, skierowałam się na ostatnie piętro galerii. Widok z góry był jeszcze bardziej przygnębiający. Zniszczenie, ciała, pustka. Oparłam się o wzmocnioną szybę, spoglądając na miasto w nadziei, że gdzieś tam znajdę odpowiedź.

Wtem, usłyszałam cichy dźwięk, który przyciągnął moją uwagę. Brzmiało to jak odgłos silnika, ale nie przypominał żadnego pojazdu, który mógłby poruszać się po ulicach. Zaintrygowana, odwróciłam się zbyt gwałtownie, a moje kolano trafiło w szybę, która pękła i runęła na dół z przeraźliwym hukiem.

– Cholera! – krzyknęłam, obserwując z przerażeniem, jak uśpione wcześniej monstra zaczynają się budzić. Każdy dźwięk w tej martwej ciszy budził ich do życia. Mutanci zaczęli poruszać się szybciej, wydając przerażające dźwięki, a w mojej głowie pojawiło się jedno słowo: ucieczka.

Rozejrzałam się nerwowo, szukając jakiejkolwiek drogi wyjścia. Moje spojrzenie padło na drzwi z napisem „Przejście dla upoważnionych". Bez zastanowienia ruszyłam w ich stronę, modląc się, by były otwarte. Na szczęście nie miały zamka. Otworzyłam je i wbiegłam na klatkę schodową. Biegłam na oślep, ignorując ból w kostce, aż dotarłam do kolejnych drzwi. Wypadłam przez nie prosto na dach galerii.

Stanęłam, czując chłodny wiatr na twarzy. Z dachu mogłam zobaczyć całe miasto, a przynajmniej to, co z niego zostało. Wysokie bloki mieszkalne wyglądały teraz jak relikty dawnej cywilizacji. Niedaleko mnie leżała gruba lina. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, do czego mogła służyć. Może ktoś próbował się powiesić, zanim dorwały go potwory?

Szybko zawiązałam linę wokół klamek drzwi prowadzących na dach, blokując dostęp. Ale to tylko chwilowe rozwiązanie. Wiedziałam, że nie wytrzymają długo. Nagle zza jednego z pobliskich wieżowców wyleciał helikopter wojskowy. Serce zabiło mi mocniej.

– Jest ratunek! – pomyślałam z ulgą, machając rękoma w kierunku pojazdu. Byłam zbyt daleko, ale miałam nadzieję, że mnie zauważą.

Helikopter zbliżał się powoli, a ja czułam narastającą falę adrenaliny. Mimo skręconej kostki, zapomniałam o bólu, krzycząc i próbując zwrócić na siebie uwagę. Umarlaki zaczęły dobijać się do drzwi, które szybko zaczęły trzeszczeć pod ich ciężarem.

– Skacz! – usłyszałam głos z helikoptera, gdy wojskowy pilot zbliżył się na tyle, na ile mógł.

– Nie mogę! To za daleko! – krzyknęłam z paniką.

Drzwi na dach w końcu pękły z trzaskiem. Zarażeni wtargnęli na dach, a ja nie miałam już wyboru. Zerwałam się do biegu. Miałam jedną szansę. W ostatniej chwili rozbiegłam się i skoczyłam, czując, jak ziemia ucieka mi spod nóg. W powietrzu serce waliło mi jak młot, a świat wirował wokół mnie.

W ostatniej chwili wojskowy złapał mnie za rękę. Udało się. Zdążył chwycić mnie, zanim zarażeni dopadli mnie na dachu. Moje nogi były jak z waty, drżały, gdy resztką sił wdrapywałam się do helikoptera. Spojrzałam w dół, widząc, jak hordy szalejących mutantów zostają za mną, wrzeszcząc wściekle na wysokościach, których nigdy nie przekroczą.

Jeszcze kilka sekund, a byłoby po mnie.

W końcu wciągnęli mnie na pokład, a ja upadłam na zimną podłogę helikoptera. Wreszcie mogłam odetchnąć, choć wciąż cała dygotałam. Żyłam, choć nie wiedziałam, jak długo jeszcze będę w stanie przetrwać w świecie, który tak szybko zamienił się w piekło.

ZgubaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz