Witaj, jestem Linda.

123 25 1
                                    

Wciągnięcie na pokład śmigłowca było jak wyjście z jednego koszmaru, tylko po to, by wkroczyć w nieznane. Odruchowo przyciągnęłam kolana do siebie, siedząc na podłodze niewielkiego wnętrza. W samym śmigłowcu panowała napięta atmosfera — czterech mężczyzn, z czego dwóch pilotów, pozostawało milczących, a ja próbowałam się nie wyróżniać. Nie czułam się na siłach, by rozmawiać, choć jeden z wojskowych próbował nawiązać kontakt. Mój umysł wciąż był zalany adrenaliną, a serce biło jak oszalałe. Byłam wdzięczna za to, że mnie uratowali, ale nie wiedziałam, co teraz nastąpi.

— Jak znalazłaś się na tym dachu? — zapytał jeden z żołnierzy.

Nie odpowiedziałam od razu. Zwyczajnie nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Patrzyłam tępo przed siebie, próbując zebrać myśli. Cisza trwała chwilę, aż w końcu wojskowy westchnął, spoglądając na swojego kolegę, po czym ponownie zwrócił się w moją stronę.

— Opowiesz cokolwiek o sobie? — zapytał znów.

Tym razem uniosłam głowę, patrząc na niego niepewnie. Jego twarz była ukryta pod hełmem, ale wydawał się niegroźny, bardziej ciekawy niż groźny. Wojskowy postanowił przełamać lody.

— Mam na imię Jesse, a to jest William. Jak masz na imię? — przedstawił się, ściągając hełm.

— Alice — odpowiedziałam cicho, prawie szeptem.

Jesse uśmiechnął się lekko, próbując rozluźnić atmosferę.

— Co się stało tam na dachu? — spytał.

— Szukałam zapasów. Nie wiedziałam, że galeria została przeszukana... Mutanty obudziły się, gdy spowodowałam hałas. Myślałam, że w dzień są w stanie spoczynku. — Oddech miałam ciężki, ale udało mi się to wydusić.

— A gdzie twoi rodzice? Albo ktokolwiek z rodziny? — zapytał, podchodząc bliżej.

Opanował mnie nagły smutek i spuściłam wzrok. Nie chciałam o tym mówić. Jesse chyba to zrozumiał, bo nie naciskał więcej. W tym momencie pilot poinformował nas, że zbliżamy się do bazy. Wstałam na drżących nogach i wyjrzałam przez okno śmigłowca. Baza wojskowa rozciągała się poniżej, ogrodzona wysokim murem, z żołnierzami patrolującymi teren. To było jak inny świat — wyizolowany i zabezpieczony, jakby chaos, który widziałam wcześniej, tu nie istniał.

Kiedy helikopter wylądował, Jesse otworzył drzwi i pomógł mi wyjść na zewnątrz. Niemal od razu zapomniałam o kostce, która była w gorszym stanie niż wcześniej. Zrobiłam krok, ale upadłam na ziemię.

— Coś ci się stało w kostkę? — zapytał, podnosząc mnie.

— Chyba zwichnęłam. Uciekałam przez okno i źle skoczyłam — wyjaśniłam, próbując zachować spokój.

— Zaniosę cię do punktu medycznego. Tam się tobą zajmą — powiedział, biorąc mnie na ręce, jakbym ważyła tyle co nic.

Jesse wydawał się sympatyczny. Może to było tylko wrażenie, ale czułam się przy nim bezpiecznie. William szedł z nami całą drogę, trzymając się nieco z tyłu. Dotarliśmy do namiotu medycznego, gdzie Jesse delikatnie mnie położył na łóżku. Spojrzał na Williama, jakby dając mu niemy znak, by ten czuwał przy mnie, a potem wyszedł, zostawiając mnie w rękach sanitariuszki.

Kobieta, która weszła chwilę później, przedstawiła się jako Linda. Miała ciepły, uspokajający głos.

— Witaj, jestem Linda. Jesse powiedział mi o twojej kostce. Mogę ją obejrzeć? — spytała, patrząc na mnie łagodnie.

— Tak, proszę. — odpowiedziałam nieco pewniej.

Podwinęłam nogawkę moich brudnych jeansów i zdjęłam but. Kostka była spuchnięta i wyglądała fatalnie, ale Linda szybko mnie uspokoiła.

— Stłuczenie. Masz szczęście, że to nie skręcenie. Nie będę musiała nic nastawiać, wystarczy usztywnienie — powiedziała, uśmiechając się, co dodało mi otuchy.

Od razu poczułam ulgę. Linda zabandażowała kostkę, podała mi przeciwbólowe i kule, a potem pomogła mi wstać. Jesse wrócił do namiotu i od razu spytał o stan mojej nogi.

— Jest tylko stłuczona. Musi na nią uważać i unikać wysiłku fizycznego — odpowiedziała Linda.

Jesse skinął głową i pomógł mi dojść do namiotu, w którym miałam się zatrzymać. Namiot był skromny, ale wyposażony w dwa łóżka, półki i szafkę nocną. Pomógł mi usiąść na jednym z łóżek, a potem spojrzał na mnie z uśmiechem.

— Dziś zostanę tutaj. W końcu to twoja pierwsza noc — powiedział, jakby chciał mnie uspokoić.

— Dzięki, przyda mi się towarzystwo — odpowiedziałam, uśmiechając się nieśmiało.

Jesse okrył mnie kocem, a potem usiadł na drugim łóżku, czekając, aż zasnę. Ziewnęłam, czując, jak zmęczenie mnie ogarnia.

— Dobranoc — powiedziałam, zamykając oczy.

ZgubaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz