2.

187 24 11
                                    

Schyliłem się w stronę fioletowego kwiatka i małym nożykiem z ściąłem jego łodygę. Kobieta obok mnie podała mi wiklinowy koszyk do którego włożyłem kolejny kwiat.

- Quentin mógłbyś jeszcze zebrać parę tych błękitnych? - spytała kobieta, wstając i wycierając dłonie o fartuszek na sukience.

- Jasne - kiwnąłem głową i ruszyłem w stronę dróżki, którą wcześniej szliśmy aby wrócić do błękitnych oczek, jak je kobieta nazywała.

Praca z nią w ogrodzie oraz przy moczeniu i przygotowaniu ziół dla medyka była przyjemnym zajęciem. Choć pierwszego dnia bym tego nie powiedział po tygodniu jednak zaczynałem rozróżniać poszczególne rośliny i radzić sobie w upale. Przestałem też nosić przy pracy irytujące błyskotki, które tylko mi przeszkadzały. Stwierdziłem, że dopóki Lyle mnie nie zobaczy to nic się nie stanie. Kenna przymknęła na to oko, twierdząc, że napominanie mnie co do stroju to nie jej obowiązek.

- Quentin - drgnąłem na głos, którego nie spodziewałem się tutaj. Zakląłem, bo przez nieuwagę wraz z błękitnym kwiatem przesunąłem ostrzem małego nożyka po własnej skórze. Odsunąłem dłoń, kwiatka wkładając do koszyka i spojrzałem na stojącego po drugiej stronie kwiatów mężczyznę.

- Wasza Wysokość – wymamrotałem niechętnie, woląc jednak ten zwrot niż usłużne „Panie".

- Zraniłeś się – powiedział, podchodząc.

- Nic mi nie jest. – burknąłem, wycierając dłoń o dolną część tuniki i wracając do pracy.

- Czemu nie masz na sobie złota?

- Em... przeszkadzało mi? – odparłem, robiąc z tego niemal pytanie. Wrzuciłem do kosza kolejne kwiaty.

- Lyle ci pozwolił?

- Był zajęty, nie chciałem mu przeszkadzać. – skłamałem gładko. Granatowowłosy uniósł jedną z brwi ku górze.

- Więc powinieneś z tym zaczekać.

- Przeszkadzały mi w pracy – wzruszyłem ramionami. Mężczyzna wymierzył mi mocny policzek wraz z uderzeniem obróciła się moja głowa i zapiekła mnie skóra. Zamknąłem na moment oczy i przycisnąłem dłoń do bolącego miejsca, nie przejmując się tym, że moje dłonie są brudne.

- Złoto określa twoją pozycję, nie bez powodu nałożnicy i nałożnice je noszą. Nie jesteś ogrodnikiem, nie ściągasz bransolet i reszty ozdób, bo tak ci się podoba. Jesteś moją własnością i tak masz wyglądać. – oznajmił chłodnym głosem. Wytrzymałem jego spojrzenie, nim bez słowa obróciłem się i zamierzałem wrócić do przerwanej pracy. W innym wypadku mógłbym się na niego rzucić z pięściami. - Nie pozwoliłem ci wrócić do pracy - złapał mnie za włosy i pociągnął ku górze.

- Nie potrzebuję do tego twojego pozwolenia. – syknąłem ze złością.

- Takiś pewien? - warknął.

- Żebyś wiedział. – odpowiedziałem, krzywiąc się i klnąc pod nosem, gdy szarpnął mnie mocniej za włosy.

- Twój opiekun poniesie twoją karę. Chce cię widzieć za tydzień na przyjęciu.

- Ukarzesz osobę, która jest mi niemal obca, by dać mi nauczkę? – zaśmiałem się cicho.

- Bawi cię to? – zapytał, puszczając mnie i przyglądając mi się z błyszczącymi złością oczami. Nie zamierzałem mu odpowiadać, ale on tego nie potrzebował. Najwyraźniej zobaczył w wyrazie mojej twarzy to czego potrzebował. – Idziemy. – oznajmił i złapał mnie za nadgarstek szarpiąc mnie za sobą. Zacisnąłem zęby i początkowo starałem się opierać, ale koniec końców szedłem za nim, przeklinając go w myślach.

Porta della MorteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz