5.

168 20 0
                                    

Przyglądałem się walczącym mężczyzną. Co jakiś czas było słychać w sali dźwięk uderzających o siebie mieczy bądź poprawki i uwagi jakie mówił wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Jego głos głęboki i donośny unosił się ponad hałasem przyciągając moją uwagę. Siedziałem właściwie niezauważony na parapecie przy jednym z okien. Mężczyźni byli zbyt zajęci ćwiczeniami, by zwrócić na mnie uwagę. Więc siedziałem cicho i przyglądałem się im lub wyglądałem przez ono, z którego stąd miałem ładny widok na rozciągający się w oddali las i stojące za nim góry.

- Jak się nazywasz? - prawie spadłem z parapetu, gdy usłyszałem za sobą ciepły, męski głos. - Jesteś raczej nowy tutaj.

- Nie taki nowy – mruknąłem, opuszczając nogi i zerknąłem na stojącego z mieczem w ręku mężczyznę. – Quentin.

- Xavier - uśmiechnął się, stając obok mnie. - Niezbyt ciekawe są treningi, lepsze są w terenie.

- Skoro tak mówisz - przyznałem mu racje, przyglądając się mężczyznom, którzy najwyraźniej zrobili sobie przerwę i tylko nieliczni z nich wciąż ćwiczyli. – Niewiele wiem o walce, nigdy nie trzymałem miecza. Wasz trening... jest miły dla oka.

- Nigdy? - zamrugał ciemnooki. - Trzeba to zmienić.

Zaśmiałem się, ale dałem się zaprowadzić się na drugi kraniec pomieszczenia i wziąłem do ręki miecz, który mi podał. Byłem ciekawy, jak to jest, że tutaj walczą mieczem i własną siłą, a w moim świecie człowiekowi wystarczyła broń palna, by nieść innym śmierć.

- Kogo my tu mamy, Xavier? - podszedł do nas starszy mężczyzna w mundurze, który wcześniej wydawał polecenia.

- Quentin. Przyglądał się naszym ćwiczeniom i sam chciał spróbować. – odparł bez zająknięcia chłopak. Uniosłem brew, nie przypominając sobie, żeby podejście tu było moim pomysłem.

- Nie ma problemu, na razie jest przerwa to możesz mu coś pokazać - powiedział mężczyzna i posłał uśmiech ciemnookiemu zanim odszedł. Ten odprowadził go spojrzeniem, a na jego ustach igrał mały uśmiech. Chrząknąłem, zwracając na siebie jego uwagę.

- Sam chciałem? – zapytałem, ważąc w dłoniach miecz i próbując złapać go dobrze.

Xavier uśmiechnął się i pokiwał głową. Pokazał mi z początku jak w ogóle trzymać prawidłowo miecz co jednak nie było tak banalne jak można było sobie pomyśleć. Choć rękojeść była owinięta skórzanymi paskami miecz się dość ślizgał w dłoni, a jego ciężar nie pomagał. Mężczyzna wydawał się rozbawiony moimi problemami i z psotnym błyskiem w oku wytykał mi każdy błąd, nim moja postawa i chwyt nie były idealne.

Moja osoba przyciągnęła uwagę żołnierzy, którzy zbliżyli się i rozmawiając między sobą przyglądali się moim wysiłkom. Wspaniale, że zapewniałem im rozrywkę. Szybko rozejrzałem się chcąc się upewnić, że wśród nich nie ma Rena, który mógłby pójść do księcia i wygadać co też robię. Wątpię, by nauka walki była tym co powinien robić nałożnik w wolnym czasie.

- Sześć okrążeń wokół sali i jesteście wolni - powiedział dowódca, a co Xav westchnął i odłożył swój miecz.

- Jakby nie mógł już nam odpuścić...

Posłałem mu rozbawiony uśmiech, kładąc miecz na jego miejsce i odgarnąłem luźne kosmyki z mojego czoła. Xavier wydął nieszczęśliwie wargi i nieśpiesznym truchtem rozpoczął bieg. Stwierdziłem, że nic tu już po mnie, więc skierowałem się do wyjścia, gdy poczułem jak ktoś łapie mnie za ramię i obraca w swoją stronę. Zmarszczyłem brwi, widząc ciemnowłosego mężczyznę, który zmierzył mnie wzrokiem i posłał mi krzywy uśmieszek.

Porta della MorteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz