Energicznym, miejscami chwiejnym krokiem pokonałem korytarze i nim udałem się do księcia Aspena, wziąłem szybką kąpiel i przebrałem się w czysty komplet ubrań. Prawie zapomniałem o błyskotkach, musiałem się po nie wracać i nie chcąc tracić czasu wziąłem je zapinając po drodze, co przysporzyło mi sporo śmiechu nim w ogóle dotarłem do komnat księcia strzeżonych przez strażnika o potężnej budowie i nieprzejednanym wyrazie twarzy.
Wpuścił mnie bez słowa do pokoju. Zaskoczony stanąłem prawie na wejściu. Granatowowłosy siedział na podłodze jedynie w spodniach. Na przeciw niego była sztaluga z płótnem, a w dłoni trzymał paletę z farbami.
- Jestem nie w porę, Panie? – zapytałem, bawiąc się wisiorkiem.
- Skądże - powiedział i spojrzał w moją stronę. - Długo pracowałeś.
- I bardzo ciężko, Panie. – potaknąłem energicznie, przez co świat lekko mi się rozmazał przed oczami.
- Co takiego robiłeś? - spytał i wrócił do malowania nieba na obrazie. Na razie płótno było prawie całkowicie czyste, jedynie kawałki błękitu znajdowały się na górze.
- Zebrałem zioła dla medyka, pomogłem mu niektóre z nich przygotować oraz zbierałem różę, Panie. – przygryzłem wargę, by się nie zaśmiać. Powinienem się opanować z tym tytułowaniem go w każdej mojej wypowiedzi.
- Chciałbym namalować twoje miasto - powiedział po chwili.
- A więc maluj. – oznajmiłem, nie widząc w tym żadnego problemu. Zasadnicze pytanie brzmiało po co tu przyszedłem. A może to jakiś podstępny plan zanim zaciągnie mnie do sypialni? Zachichotałem na tą myśl. Aspen spojrzał na mnie, więc szybko zasłoniłem usta dłonią i zamrugałem niewinnie.
- Żebym to zrobił potrzebuje ciebie. Nigdy przecież tam nie byłem.
- Nic niezwykłego, szare ulice i wysokie budynki, dużo ludzi... zwykłe miasto. – wzruszyłem ramionami i obróciłem się w stronę drzwi, uznając zadanie za zakończone. Pozwoliłem sobie nawet na promienny uśmiech, który zniknął, gdy usłyszałem swoje imię. Obróciłem się, wydymając wargi. – No co?
- Siadaj – powiedział, wskazując miejsce obok siebie.
Zmierzyłem go wzrokiem, nim szurając nogami zbliżyłem się do niego i opadłem na ziemię, siadając po turecku. Zachowałem jednak odpowiedni dystans, by nie mógł wyczuć ode mnie alkoholu. Oparłem się o kanapę, po chwili biorąc z niej poduszkę i siadając na niej, a nie zimnej ziemi. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem.
- Coś charakterystycznego ma Londyn?
- Em... mnie? Nie, już mnie tam nie ma... - mruknąłem, marszcząc brwi i starając się skupić. Mój umysł tkwił jednak w upojnym zastoju i nie chciał współpracować. Aspen zaczął się we mnie wpatrywać z wyczekiwaniem co tylko pogorszyło sprawę, bo zacząłem się rozpraszać jego urodą.
- Piłeś? – spytał, odkładając paletę.
- Oczywiście, że nie, Panie. – zaprzeczyłem, dodatkowo kręcąc głową.
Aspena najwidoczniej ta odpowiedź nie przekonała, bo wstał i podszedł do mnie. Nie żeby miał aż tak daleko, pomyślałem. Wpatrywałem się w niego, po chwili moje spojrzenie skoncentrowało się na jego nagiej piersi zamiast na tych niezwykłych fiołkowo-błękitnych oczach. Twarzy mężczyzny zbliżyła się do mnie, a po chwili syknął.
- Czuć od ciebie alkohol.
- Nie... to niemożliwe – oznajmiłem, oblizując usta i wracając spojrzeniem do jego twarzy.
CZYTASZ
Porta della Morte
FantasyŚmierć nigdy nie jest końcem... Jest początkiem czegoś innego. "Nie mam pojęcia jak to się stało. Na pewno nie obudziłem się rano ze świadomością, że tego dnia zmieni się całe moje dotychczasowe życie. Nie wiedziałem, że idąc do kawiarni w jednej ch...