4.

216 25 1
                                    

Energicznym, miejscami chwiejnym krokiem pokonałem korytarze i nim udałem się do księcia Aspena, wziąłem szybką kąpiel i przebrałem się w czysty komplet ubrań. Prawie zapomniałem o błyskotkach, musiałem się po nie wracać i nie chcąc tracić czasu wziąłem je zapinając po drodze, co przysporzyło mi sporo śmiechu nim w ogóle dotarłem do komnat księcia strzeżonych przez strażnika o potężnej budowie i nieprzejednanym wyrazie twarzy.

Wpuścił mnie bez słowa do pokoju. Zaskoczony stanąłem prawie na wejściu. Granatowowłosy siedział na podłodze jedynie w spodniach. Na przeciw niego była sztaluga z płótnem, a w dłoni trzymał paletę z farbami.

- Jestem nie w porę, Panie? – zapytałem, bawiąc się wisiorkiem.

- Skądże - powiedział i spojrzał w moją stronę. - Długo pracowałeś.

- I bardzo ciężko, Panie. – potaknąłem energicznie, przez co świat lekko mi się rozmazał przed oczami.

- Co takiego robiłeś? - spytał i wrócił do malowania nieba na obrazie. Na razie płótno było prawie całkowicie czyste, jedynie kawałki błękitu znajdowały się na górze.

- Zebrałem zioła dla medyka, pomogłem mu niektóre z nich przygotować oraz zbierałem różę, Panie. – przygryzłem wargę, by się nie zaśmiać. Powinienem się opanować z tym tytułowaniem go w każdej mojej wypowiedzi.

- Chciałbym namalować twoje miasto - powiedział po chwili.

- A więc maluj. – oznajmiłem, nie widząc w tym żadnego problemu. Zasadnicze pytanie brzmiało po co tu przyszedłem. A może to jakiś podstępny plan zanim zaciągnie mnie do sypialni? Zachichotałem na tą myśl. Aspen spojrzał na mnie, więc szybko zasłoniłem usta dłonią i zamrugałem niewinnie.

- Żebym to zrobił potrzebuje ciebie. Nigdy przecież tam nie byłem.

- Nic niezwykłego, szare ulice i wysokie budynki, dużo ludzi... zwykłe miasto. – wzruszyłem ramionami i obróciłem się w stronę drzwi, uznając zadanie za zakończone. Pozwoliłem sobie nawet na promienny uśmiech, który zniknął, gdy usłyszałem swoje imię. Obróciłem się, wydymając wargi. – No co?

- Siadaj – powiedział, wskazując miejsce obok siebie.

Zmierzyłem go wzrokiem, nim szurając nogami zbliżyłem się do niego i opadłem na ziemię, siadając po turecku. Zachowałem jednak odpowiedni dystans, by nie mógł wyczuć ode mnie alkoholu. Oparłem się o kanapę, po chwili biorąc z niej poduszkę i siadając na niej, a nie zimnej ziemi. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem.

- Coś charakterystycznego ma Londyn?

- Em... mnie? Nie, już mnie tam nie ma... - mruknąłem, marszcząc brwi i starając się skupić. Mój umysł tkwił jednak w upojnym zastoju i nie chciał współpracować. Aspen zaczął się we mnie wpatrywać z wyczekiwaniem co tylko pogorszyło sprawę, bo zacząłem się rozpraszać jego urodą.

- Piłeś? – spytał, odkładając paletę.

- Oczywiście, że nie, Panie. – zaprzeczyłem, dodatkowo kręcąc głową.

Aspena najwidoczniej ta odpowiedź nie przekonała, bo wstał i podszedł do mnie. Nie żeby miał aż tak daleko, pomyślałem. Wpatrywałem się w niego, po chwili moje spojrzenie skoncentrowało się na jego nagiej piersi zamiast na tych niezwykłych fiołkowo-błękitnych oczach. Twarzy mężczyzny zbliżyła się do mnie, a po chwili syknął.

- Czuć od ciebie alkohol.

- Nie... to niemożliwe – oznajmiłem, oblizując usta i wracając spojrzeniem do jego twarzy.

Porta della MorteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz