7.

153 19 0
                                    

- Quentin - poczułem lekki dotyk na ramieniu. Mruknąłem niewyraźnie, chcąc nadal spać jednak człowiek, który mnie wolał chyba się uparł. - Quen... Już pora kolacji.

Otworzyłem leniwie oczy i zobaczyłem siedzącego obok mnie granatowowłosego. Na twarzy był trochę bledszy niż zwykłe. Widziałem także zarys bandaży na jego klatce piersiowej.

- Obudziłeś się - posłał mi lekki uśmiech.

- Powinieneś odpoczywać. – wymamrotałem z trudem wydobywając z siebie jakiś dźwięk. Z tymi słowami obróciłem się na drugi bok i nakryłem bardziej kołdrą.

- Odpoczywałem. Przepraszam, że nie byłem zdolny zatrzymać strażników i uznali cię także za winnego - westchnął. Mruknąłem w poduszkę, dając mu znać, że go jeszcze słucham. Miałem nadzieje, że odpuści sobie dalszą rozmowę i po prostu zostawi mnie samego, a ja znów będę mógł zasnąć.

Płonne jednak były moje nadzieje. Poczułem jak mężczyzna się porusza, ale nie wstaje i nie odchodzi. Otworzyłem oczy i obróciłem się w moim ciepłym kokonie, by spojrzeć na rozłożonego obok mnie Aspena.

- Idź sobie – fuknąłem. Nie mogłem być samotny, jeśli on się tutaj zagnieździ. Fiołkowe spojrzenie przesunęło się po mojej twarzy, nim uniósł dłoń i opuszkami palców przesunął do mojej obolałej szyi. Zamknąłem oczy, drżąc pod jego dotykiem i nie wiedząc jak mógłbym go zniechęcić.

Westchnąłem, gdy jego palce złapały mnie za kark, a na ustach poczułem jego delikatne wargi. Nieśpiesznie zachęcił mnie do uchylenia warg i pozwolenia, by jego język wsunął się między moje wargi. Jęknąłem cicho, czując przyjemne ciepło, które powoli rozprzestrzeniało się po moim ciele. Każdy mój nerw ożył i pragnął bliskości ciepłego ciała obok mnie. To była wręcz paląca potrzeba. Poczułem się naprawdę zawiedziony, gdy Aspen przerwał pocałunek i odsunął się na tyle by posłać mi łagodny uśmiech.

- Śmierdzisz. – powiedział marszcząc lekko nos.

- Dupek. – prychnąłem, nie mogąc powstrzymać wpływającego mi na usta uśmiechu. Książę uśmiechnął się i poprawił się z lekkim skrzywieniem na łóżku.

- Bardzo boli? - spytałem.

- Bolało bardziej. Na razie jestem na ziółkach Ronana.

- Oh, naćpał cię. – parsknąłem, układając się na boku i przyglądając drugiemu mężczyźnie.

- Można tak powiedzieć - zaśmiał się cicho.

Westchnąłem, skopując z siebie kołdrę i wstając. Lekko się zachwiałem, gdy zakręciło mi się w głowie, ale było to chwilowe. Podszedłem do tacy z jedzeniem i sięgnąłem po miseczkę z owocami, czując głód, który do tej pory ignorowałem.

- Czemu tu jesteś? – zapytałem, podjadając owoce i ściągając z siebie brudne, śmierdzące ciuchy.

- Chyba dla tego widoku... bogowie wiedzieli, gdzie mnie poprowadzić – mruknął i przyglądał mi się spod rzęs. Przewróciłem oczami, znikając mu z oczu za parawanem i korzystając ze stojącej tam miski z czystą wodą.

- Musiałeś dostać niezłe ziółka. – powiedziałem tak, by miał szanse mnie usłyszeć.

- I to jakie. Bez nich to ja nawet nie potrafiłem usiąść.

Skrzywiłem się, nie brzmiało to dobrze. Namoczyłem szmatkę i umyłem się pobieżnie, zmywając z siebie najgorszy brud. Westchnąłem, czując się trochę lepiej. Zimna woda, spływała po moim ciele, tworząc małą kałużę wokół moich stóp. Przeczesałem mokrymi palcami włosy, rozplątując je i wychodząc zza parawanu, by znaleźć coś do ubrania.

Porta della MorteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz