Ostatni łyk kawy i zmięty po napoju papierowy kubek wylądował w śmietniku, a ja w końcu mogłem mocniej opatulić się swoją co prawda świetną kurtką, ale zdecydowanie zbyt cienką jak na tę porę roku.
Słońce na kilka krótkich chwil nieznacznie wychyliło się zza chmur, kierując swoje nieznośne promienie na moje oczy, które specjalnie ukryłem za modnymi okularami przeciwsłonecznymi. Mój wzrok nie był przystosowany do pracy w dzień i nawet przyciemnione szła zaprojektowane przez znany dom mody, nie potrafiły dobrze ustrzec wrażliwych na światło oczu, bo te i tak zaczęły piec od nadmiaru dobrodziejstwa, którym Helios każdego dnia obdarza nieboskłon.
Na ziemi panowała właśnie zima, która, mówiąc szczerze, nie była moją ulubioną porą roku. Nie dość, że świat ludzi ogarniał mróz to i Persefona spędzająca w Podziemiach ten ciężki dla ludzkości (i bogów w podziemiu) czas, niczym królowa śniegu roztaczała w Hadesie lodowatą atmosferę, jakby wcale nie było tam wystarczająco chłodno. Na czas zimy najdziwniejsze obelgi rzucane na Hadesa i mrożące krew w żyłach spojrzenia stawały się uciążliwą codziennością tamtejszych mieszkańców, więc z dwojga złego w porównaniu do tej w Hadesie, ziemska zima wcale nie wydawała się taka zła.
Na Olimpie pory roku nie istnieją, także pojawienie się w świecie ludzi w czasie gdy gleba jest skuta lodem, a temperatura na termometrach nie podnosi się powyżej zero stopnia, jest dla niezaznajomionych z tematem zmiany temperatur bogów mordęgą, dla mnie, choć większą część życia spędzam wśród ludzi, również. Niestety nie mogłem zmieniać swojej garderoby jak co to niektórzy z bogów, więc musiałem nosić się w tym, co miałem. Jednak już jakiś czas temu wydedukowałem, iż ciemne kolory przyciągają ciepło, dlatego i tym razem ubrany od stóp do głów na czarno miałem nadzieję, że nędzne promienie słońca skupią się w końcu na czarnych tkaninach i tak przestanę szczękać zębami z zimna. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że mój boski tyłek zaczynał powoli drętwieć od godzinnego i w dodatku bezczynnego siedzenia na ławce, a jakby tego było mało, lodowaty wiatr dął w moje plecy, przenikając zimnem aż do szpiku kości.
Moja cierpliwość też ma swoje granice i skończyła się wraz z poczuciem chłodnego dotyku na karku. Wtedy, ku irytacji Kajkiasa, ostentacyjnie wetknąłem papierosa między zęby. Wiedziałem, jak bardzo ten dziad ich nienawidzi, dlatego nie miałem żadnych oporów, by wypuścić zabójczy dym prosto w jego ukochane powietrze, delektując się jego ledwie słyszalnym pokasływaniem niesionym przez wiatr.
Ten staruch ewidentnie miał świra na punkcie zanieczyszczeń powietrza, a z każdym tlenkiem azotu, siarki i innym gównem uwalnianym w jego rejon, dostawał wścieklizny, napadając i kopiąc na Olimpie tego, kto akurat mu się napatoczył pod skrzydła. Szaleństwo na punkcie czystości powietrza doprowadziło do tego, że każde posiedzenie pomniejszych bóstw kończyło się na jego płaczu i prowadzeniu manifestacji z niewielkim białym płótnem 'stop benzoalfapirenowi'. Z całego swojego serca nienawidził Ameryki i Polski która, choć znajdowała się poza jego rejonem, wciąż emitowała zbyt wielką ilość spalin i co najgorsze, smog unoszący się nad kilkoma miastami w tym kraju doprowadzał Kajkiasa do szewskiej pasji. Daję Meduzie głowę uciąć, że gdyby mógł, zrównałby jedną z tamtejszych hut z ziemią, a miasto, w którym stoi z chęcią wymazałby z map. Na szczęście starzec nie ma takiej władzy, choć kiedyś próbował nawet przekabacić Zeusa, by posłał pioruny na samochody i kopalnie emitujące wszelkiego rodzaju zanieczyszczenia, ale gromowładny się oczywiście na to nie zgodził i chwała mu za to. Ostatecznie jednak zawsze kończy się tak, że Kajkias bierze urlop i wypoczywa u boga północnego wiatru w Skandynawii, gdzie powietrze jest najzdrowsze i nic go nie wkurwia.
CZYTASZ
Greek Tragedy | taekook
Fanfiction[zakończone, w trakcie poprawy] ❝ Ludzie ingerują w świat bogów, a bogowie w świat ludzi ❞ Czy XXI wiek jest dobrym czasem dla bogów greckich? Oczywiście, że tak. Tylko jak ich konflikty, wojny, romanse, dzieci, nadprzyrodzone moce i olśniewająca ur...