ROZDZIAŁ 4

18 3 0
                                    

Resztę weekendu przesiedziałam w domu, zastanawiając się nad swoim losem i dochodząc do siebie po bardzo "nieudanej" imprezie.

Niestety poniedziałek nadszedł i musiałam wrócić do rzeczywistości. Pierwszy był w-f. O zgrozo! Na tym etapie mojego życia nie było nic gorszego niż za bardzo ambitny wuefista i spływający z ciała pot. Wcisnęłam się w białą koszulkę i spodenki, ruszając razem z Haley na salę gimnastyczną. Przyszłyśmy 10 minut przed dzwonkiem, a i tak były już tam spore tłumy dziewczyn i chłopaków. Chłopaków?

- O co chodzi? Przecież zajęcia są podzielone na płcie... - powiedziałam do przyjaciółki.

Nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo na środku sali stanął nauczyciel.

- Sala do treningu koszykówki została zalana z powodu niedzielnej burzy, więc dzisiaj chłopcy ćwiczą z nami, moje drogie panie - ryknął.

Jęknęłam, ale zostało to dosłownie zakrzyczane przez resztę dziewczyn, dla których te nagie klaty kozłujące piłkę były bardzo kuszące. Koszykówka równa się Rees, a gdzie Rees, tam i Ethan...

Starałam się nie szukać żadnego z nich wzrokiem i skupić się na rozgrzewce. Stanęłyśmy w rogu sali i zaczęłyśmy rozciąganie. Po chwili Haley poszła po piłki, a ja usiadłam na ławce, czekając. Nagle z tłumu wyłonił się Ethan. Podszedł do mnie szybkim krokiem z miną pełną skruchy i zaczął mnie...przepraszać.
- Słuchaj, to było głupie. Napiłem się i mi odwaliło - zaczął.
Dopiero teraz zauważyłam fioletowego siniaka pod jego okiem. Kiedy zapytałam, co się stało, zakłopotał się i powiedział, że zarobił piłką podczas treningu.
- Kiepsko to wygląda - stwierdziłam zimnym tonem.
- Mindy, proszę. Musisz mi wybaczyć.
- Tak się składa, że nic nie muszę.
- Powiedz, że się nie gniewasz, błagam. Bo inaczej... - przybliżył się do mnie i złapał za ramiona.
- Hej, hej, łapy precz, złamasie - usłyszałam znajomy głos i zaraz Ethan posłusznie się odsunął, opuszczając głowę w dół.
Zignorowałam Reesa, zastanawiając się od kiedy Ethan tak na niego reaguje.
- To, co zrobiłeś, było paskudne. Tak nie traktuje się kobiet - rzuciłam do chłopaka.
- Wiem - jęknął.
- To zabolało.
- Wiem - jęknął ponownie.
- Eh, nie sądzę, żebym ci to tak łatwo wybaczyła.
- Proszę, Mindy - szepnął błagalnym tonem.
- A co ci tak na tym nagle zależy?! - zdenerwowałam się.
- Ethan, chyba powinieneś już iść - Rees włączył się do dyskusji.
- Najlepiej oboje już sobie idźcie i dajcie mi święty spokój. Cześć - ruszyłam w stronę nadchodzącej Haley z piłką do kosza w ręce.
- Już wiesz? - wyszeptała pełna podniecenia.
- Już wiem co?
- No przecież z nimi gadałaś! Widziałaś na pewno! - wykrzyknęła.
- Haley, o co chodzi? Nie mam ochoty na zgadywanki - westchnęłam trochę poirytowana.
- Zaraz po rozmowie z tobą Rees wrócił na imprezę - powiedziała szybko.
- Kurde, niezły news... - zakpiłam.
- Mi, bo cię zaraz kopnę - zaśmiała się. - Wrócił na imprezę, znalazł Ethana i go pobił!
Pobił go? Stąd ten siniak i to jego posłuszeństwo.
- Ale masz minę. Tego się nie spodziewałaś, co? - powiedziała, uśmiechając się.
- No nie...
- Olivers, Hughes! - wuefista podszedł do nas. - Co to za obijanie się? Brać piłkę i kozłować.
- Dobrze, proszę pana - odpowiedziałyśmy chórkiem.
Po kilkunastu minutach kozłowania, nauczyciel stwierdził, że mamy podzielić się na drużyny i zagramy mecz. Super. Faceci rzucą się na tę piłkę i nawet nie uda mi się jej dotknąć. Wspaniały pomysł. Jako, że nie potrafiliśmy się podzielić sami, kapitanami drużyn został Matt i oczywiście Rees. Pierwszy wybrał jakiegoś mięśniaka o imieniu Brad, a kiedy przyszła kolej na Reesa, usłyszałam :
- Mindy.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Zaczerwieniłam się.
- Ekm, tak właściwie, to trochę źle się czuję, czy mogłabym... - starałam się uniknąć grania w tej samej drużynie, co on.
- Nie jęcz, Hughes, tylko ruszaj tyłek i stawaj obok Brown'a.
Westchnęłam i powlokłam się do Rees'a mierząc go nienawistnym wzrokiem. Tylko się uśmiechnął. Na szczęście po kliku kolesiach, wybrał także Haley, co trochę mnie ucieszyło. Podeszła do mnie, sugerując, że ja jako pierwszy wybór spowoduję sporo ploteczek wsród fanek Browna. W odpowiedzi przewróciłam tylko oczami i ustawiłam się na naszej połowie boiska. Tak jak przewidywałam po gwizdku nie dane było mi nawet dotknąć piłki, więc powoli podeszłam pod kosz przeciwnika i obserwowałam grę. Niektórzy z nich byli naprawdę dobrzy. Ruszali się zwinnie, a ich podania i skoki były godne podziwu. Zaczęłam przyglądać się Rees'owi, który chyba jako jedyny robił coś w naszej drużynie. Co dziwniejsze tylko on nie miał zdjętej koszulki. Kiedy tak się nad tym zastanawiałam, nagle usłyszałam swoje imię i w ostatniej chwili złapałam piłkę, lęcącą prosto w moja twarz. Zaczęłam kozłować, starając się jej nie stracić. Rozpędziłam się. Podbiegłam do kosza, szykując się do skoku. Niestety, byłam zbyt nieuważna i potknęłam się o czyjąś stopę. Runęłam na ziemię, zdzierając sobie skórę na łokciach i kolanach. Poczułam przeszywający ból w kostce i ledwie wstrzymałam krzyk. Zamknęłam oczy, chcąc znaleźć się daleko od tych wszystkich ludzi.
- Mi - usłyszałam szept przy uchu, nie spojrzałam w jego stronę.
Za to poczułam, jak ktoś bierze mnie na ręce. Pamiętam głos nauczyciela, który zawiadamiał przez teledon pielęgniarkę o wypadku i polecił mnie do niej zanieść. Poczułam, jak się przemieszczam. Wiedziałam, że to on, ale nie chciałam na niego patrzeć. Pamiętałam ten zapach z biblioteki, te silne ręce, które wtedy przyciskały mnie do regału. Zapałam go za szyję i oparłam głowę na jego ramieniu. Nie mówił nic, tylko szybkim krokiem schodził po schodach. Po dotarciu do gabinetu pielęgniarki odważyłam się popatrzeć na jego twarz ukradkiem, kiedy sadzał mnie na kozetce. Wyszedł szybko, zamykając drzwi.
- Niezłego ma, pani, rycerza - uśmiechnęła się do mnie pielęgniarka, badając moją kostkę.
- Mhm - wymruczałam tylko.
Po tysiącu pytań "a czy tu boli, jak dotykam?" i wykręcaniu mojej stopy pod różnymi kątami okazało się, że to tylko drobne nadwyrężenie i za kilka dni ból powinien minąć. Dostałam tabletki i pudełko z zimnymi kompresami do przygotowania w domu. Wstałam, i kulejąc, podziękowałam kobiecie. Wyszłam na korytarz i prawie wpadłam na Reesa, który odkoczył jak poparzony.
- Przepraszam! Nic się nie stało? Co powiedziała pielęgniarka? To coś poważnego? Ile dni masz siedzieć w domu? - zalała mnie fala pytań.
- To nic poważnego - powiedziałam tylko, zauważając, że trzyma mój plecak i ciuchy na przebranie. Wyjaśnił, że zgłosił się do odwiezienia mnie.
- A Haley? Dlaczego ona tego nie zrobiła? - zapytałam trochę zawiedziona.
- Chciała, ale zapewniłem ją, że damy sobie radę. Masz potem do niej napisać.
- Jacy "my"? - syknęłam. - Nikt cię o nic nie prosił i niczego od ciebie nie chcę.
- Mindy, daj sobie pomóc. Przecież nie chcę cię skrzywdzić.
- Tak? Od kiedy? - odpowiedziałam kpiąco, wyciągając rękę po swoje rzeczy. Jednak Rees nie pozwolił mi ich wziąć i kazał iść na parking. Popatrzyłam na niego tylko i ruszyłam do wyjścia.

Jak długo?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz