🌱5🌱

1.1K 56 6
                                    

Nagle usłyszeliśmy plusk. Był spowodowany przez jakiegoś pulchnego chłopaka. Był cały przemoczony i brudny.
- Jasna cholera, co ci się stało? - powiedziałam wraz z Richem.
Szybko pobiegłam mu pomóc. Zaraz za mną przyszli loczek i mój brat. Bez zastanowienia posadziliśmy go na rower jąkały i ruszyliśmy w stronę apteki.
- Pomóżmy nowemu, ale nie przesadzajmy. Koleś krwawi, a szaleje epidemia AIDS! Znajomy mamy zaraził się nim w nowojorskim metrze. Otarł rękę o brudny słupek. Choremu trzeba amputować ręce i nogi, a co jak zakażenie wda się dalej? Przecież tułowia już mu nie odetniesz!
- Eddie, czy ty potrafisz chociaż raz zamknąć mordę? - odwarknęłam.
- Możecie mnie uciszać ile chcecie, ale jak się zarazicie to tylko wasza wina.
- Zarazić to ty się możesz głupotą od swojej matki - zażartował Richie.
- Prędzej od ciebie, debilu.
Po dotarciu na miejsce, usadowiliśmy rannego na jakichś skrzynkach.
- Richie, zaczekaj tu z nim - rozkazał Bill.
- Mam tu zostać sam?
- Dobra, no to niech jeszcze zostanie Camila.
- Czemu ja?
- Bo tylko ty nie jesteś na skraju załamania po zostaniu sam na sam z tym tumanem.
- Ej!
- Ja ciebie nie obrażam, tylko stwierdzam fakty.
Po tych słowach, reszta popędziła do apteki.
- Cieszę się, że cię poznałem zanim umrzesz.
- Richie! Nie pomagasz!
- No co? Mam upaść na kolana i modlić się, żeby przeżył?
- Zamknij dziób, jego rany nie są na tyle poważne, żeby umrzeć ty pesymisto.
Zapadła niezręczna cisza. Próbowałam ją przerwać rozmową.
- Jak masz na imię przybyszu? - zachichotałam.
Pulchniak tylko się uśmiechnął i odpowiedział "Ben, Ben Hanscom".
- Jesteś tu nowy? Nigdy cię tu nie widziałem - wtrącił okularnik.
- Tak.
- Też jestem nowa. Na początku trudno jest się przyzwyczaić do nowego otoczenia, ale jak znajdziesz kogoś, komu możesz ufać - spojrzałam na Richa - czujesz, że jesteś w domu.
Chyba poprawiłam humor piegowatemu, bo słodko się uśmiechnął.
- Ona ma rację. Będzie ci łatwiej jak się z kimś zakumplujesz.
- Tak przy okazji, jestem Camila. To, jak już pewnie wiesz, jest Richie.
Rozmowę przerwali nam nadchodzący chłopcy.
- O, wrócili wybawcy.
- Japa Richie. Trzeba go szybko opatrzeć, ja się tym zajmę.
Eddie przygotował potrzebne rzeczy i zaczął opatrywać ranę.
- Ssij tę ranę.
- Kuźwa, Richie zamknij się! Muszę się skupić, bo spieprzę i będzie jeszcze gorzej. Przyniesiesz mi coś? Potrzebuję okularów do czytania. Są w drugiej nerce.
- Po co ci dwie?
- W jednej mam leki, a w drugiej potrzebne rzeczy.
- Jedyną potrzebną w życiu rzeczą są gumki.
- Przestań ty zboczeńcu - odezwałam się.
- Dobra, lepiej zajmijmy się tym biedakiem. Mówiłem, że najpierw trzeba odessać ranę!
- Nie masz o tym bladego pojęcia.
Obok nas stanęła rudowłosa dziewczyna. Od razu wiedziałam kto to.
- Beverly!
Podeszłam do dziewczyny i ją przytuliłam.
- Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam Camila! No, podrosłaś przez te dwa lata.
- Emm, mógłbym wiedzieć skąd wy się znacie? - zapytał loczek.
- Poznałyśmy się na obozie dwa lata temu. Zapomniałyśmy wymienić się numerami telefonów, więc nie miałyśmy ze sobą kontaktu.
- Bardzo tego żałuję. Zaraz, Ben z wosu? Źle to wszytko wygląda.
- Przewróciłem się.
- Na Henrego Bowersa - dokończył Richie.
- Japa Richie! - odpowiedział William.
- Czemu? To prawda.
- Na pewno kupiliście co trzeba?
- Tak zajmiemy się nim. Dzięki, Beverly.
- Jasne, do zobaczenia.
- Zaczekaj! Jutro idziemy do kamieniołomu chcesz dołączyć?
Wymieniliśmy z Richiem cwaniackie spojrzenia. Oboje wiedzieliśmy, że jest coś na rzeczy.
- Czemu nie. Dzięki, to do jutra.
- Po co wspominałeś o Henrym!? - zwrócił się Stanley do Richiego.
- Wiecie co ona robiła? - wspomniał Eddie.
- Co takiego? - zapytał Ben.
- Raczej komu. Lista jest dłuższa niż mój wacek. - odpowiedział okularnik.
Walnęłam go mocno łokciem w ramie, a ten tylko syknął i złapał się w obolałe miejsce.
- Czyli niezbyt długa - zgasił go loczek.
- To tylko plotki - zapewnił Bill.
- Bill pocałował ją w trzeciej klasie na przedstawieniu! Takiej namiętności nie da się udawać! A teraz moi kamraci, pomóżmy temu rozbitkowi! No już Doktorze K, połataj go.
- Zamknij ryj, wiem co robię.
- Wyssij tę ranę!
- Co ty masz się do tego ssania? Matka ci jeszcze nie zabrała cycka? - zażartowałam z niego.
- Szybko się uczysz, młoda damo.
- Powiedział staruszek.
Przekomażaliśmy się tak jeszcze przez chwilę aż w końcu Eddie oznajmił, że skończył. Pojechaliśmy wszyscy do salonu gier na jakieś trzy godziny i wróciliśmy do domu.
Następnego dnia wstałam o 10:20, a mieliśmy spotkać się o 11:30 przy kamieniołomie. Pewnie się spóźnię, ale to chyba nic takiego. Dalej nie mogę uwierzyć w to, że znowu jestem przy bracie i na dodatek spotkałam swoją przyjaciółkę. Niby świat jest wielki, a jednak taki mały. Odebrano mi wszytko, ale teraz część wróciła. Życia już niestety mojemu ojcu nie przywrócimy. Czyżby życie wróciło na swój dobry tor?
Zjadłam śniadanie, założyłam kąpielówki pod ubrania, spakowałam jakieś ciuchy i bieliznę na wypadek ochlapania się i wyszłam z domu.
Po drodze spotkałam Bev, dalej szłyśmy razem. Na miejscu usłyszałyśmy jak zastanawiają się nad tym, kto skoczy pierwszy.
- No to kto w końcu skoczy pierwszy?
- My, dziewczynki - złapałyśmy się za ręce, wzięłyśmy rozbieg i skoczyłyśmy.
- Co kurwa? Wyśmiały nas dziewczyny! - powiedział Richie.
- Skaczecie w końcu? - krzyknęłam.
W końcu się zdecydowali i wskoczyli do wody. Zaczęliśmy pływać i nawzajem się ochlapywać. Graliśmy w wali kurcząt. Ja byłam na Richiem, a Beverly na Billu. My z Richiem wygraliśmy, po czym zwalił mnie do wody. Nie wynurzałam się przez chwilę, żeby się martwił.
- Ej , gdzie jest Cami!? - zaczął panikować.
Podpłynęłam do niego i ściągnęłam go pod wodę. Po wynurzeniu głowy zaczęłam się śmiać w niebo głosy.
- Oj, pożałujesz tego.
Chlusnął we mnie wodą zaczynając bitwę.
Każdy, poza Billem i Bev, dołączył. Oni zaczęli spoglądać sobie w oczy. Przez chwilę się im przyglądałam i spojrzałam na okularnika, który odwzajemnił czyn. Na sto procent coś między nimi będzie i oboje o tym wiemy. W końcu i oni przyłączyli się do wojny. Bawiliśmy się jeszcze z godzinę i wyszliśmy na brzeg, żeby się wysuszyć. Włączyliśmy muzykę. Ja i Bevy położyłyśmy się i wygrzewałyśmy na słońcu. Czułam jak chłopcy się na nas patrzą.
- Beverly, oni się na nas gapią. Myślę, że powinnyśmy wstać, bo nie przestaną - wyszeptałam tak cicho, że myślałam, że nie usłyszy.
Beverly powoli obróciła głowę, a ja tuż po niej. Speszeni chłopcy udawali, że patrzą się gdzieś indziej. Richie jeszcze przez chwilę nie mógł oderwać wzroku. Nie dziwię się, Bev pewnie podoba się każdemu, tak jak to było na obozie. Miała naturalną urodę i się nie malowała, z resztą tego nie potrzebowała.
Richie dobrał się do plecaka pulchniaka.
- Niespodzianka, zaczęły się wakacje Ben. Ooo, fajny wierszyk, od kogo?
- Od nikogo. Nie bądź taki wścibski.
- Projekt na historię?
- Na początku byłem tu sam, więc spędzałem czas w bibliotece.
- Z własnej woli?
- Niektórzy lubią czytać książki, durniu - wtrąciłam.
Bill zabrał teczkę Richiemu.
- Blackspot, spalili go rasiści. Twoje włosy....- zaczął jąkała.
- Są śliczne - uratował go Ben.
- Dzięki - uśmiechnęła się Bev.
William podziękował mu wzrokiem.
- Podaj mi to - powiedział Richie - Morderstwa i zaginięcia dzieci. Po co to masz?
- Derry jest wyjątkowym miastem. Zrobiono kiedyś badania, okazało się, że ludzie znikają tu sześć razy częściej niż gdzie indziej.
- Poważnie? - zlękła się Beverly.
- To tylko dorośli. Z dziećmi jest jeszcze gorzej. Mam tego więcej w domu. Chcecie mnie odwiedzić?
- Czemu nie? Najlepiej chodźmy od razu - oznajmiłam.
Ubraliśmy się i poszliśmy do rowerów. Po drodze  wpadłam na kamień i wywróciłam się do rowu. Richie szybko się zerwał i do mnie podbiegł.
- Cami, nic ci nie jest!?
Wow, nikt nigdy mnie tak nie nazwał. Jeśli już, to nazywali mnie Cam, chociaż częściej Camila.
- Nie, tylko trochę zdarłam kolano. Gorzej z rowerem. Cholera, teraz nie mam na czym jechać. Ile razy jeszcze będzie mi się psuł ten badziew!?
- Pojedziesz ze mną. Potem przyjdziemy po twój rower.
- Dzięki, ratujesz mi skórę.
- Nie ma problemu.
Próbował pomóc mi wstać, lecz sam się na mnie wywrócił. Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy. Jego piękne brązowe oczy działały na mnie jak bardzo silny magnes, od którego nie da się uwolnić. Niestety, tą błogą ciszę przerwała nam Beverly.
- Przestaniecie się tam miziać i do nas wrócicie?
Od razu oderwaliśmy wzrok i wstaliśmy. Oboje się zaczerwienieniliśmy.
- Ten no... to może już chodźmy - powiedział Rich.
- N-no dobra.
Wsiedliśmy na jego rower i pojechaliśmy do Bena.

Life is brutal || Richie TozierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz