02 | Et je me ne comprend pas, vraiment pas

908 60 29
                                    

6 Września 2019

"Et je me ne comprend pas, vraiment pas"

Brunet szybko wybiegł z szatni do łazienki po swojej ostatniej lekcji tego dnia, jaką było wychowanie fizyczne. Siedział tam już koło pięciu minut, próbując zawiązać na nowo bandaże, a raczej bandaż, bo nadal był na etapie tego z prawego przedramienia.

Klął cicho pod nosem, tak bardzo skupiając się na tym, co robił, że nawet nie usłyszał kroków. Należały one do dziewczyny, która po chwili stanęła w progu drzwi. Dość wysoka blondynka w czarnych jeansach i zielonym T-Shircie zlustrowała go wzrokiem i zaczęła się do niego zbliżać. On natomiast cofnął się o kilka kroków, napotykając na umywalkę za sobą.

—Spokojnie, nie skrzywdzę Cię—powiedziała, przybliżając się powoli.

Jej głos był spokojny i melodyjny, w jakiś sposób kojący dla jego uszu. Wpatrywał się w nią i zdał sobie sprawę, że była to ta sama dziewczyna, która uśmiechnęła się do niego na początku tygodnia. Zaczęła powoli odwiązywać bandaż na jego prawym przedramieniu, już był przygotowany na jakieś zbędne pytania, ale się przeliczył. W ciszy zawiązywała bandaż, lecz nie trwała ona długo.

—Nie chcesz tego kończyć—mówiąc to, nie odrywała się od swojego zajęcia—gdybyś chciał, ciąłbyś pionowo, a nie poziomo.

Przeniósł wzrok z jej dłoni na nią i zaniemówił. Spodziewał się wszystkiego, ale nie czegoś takiego.

—Nawet jeśli, to chcesz cierpieć przed tym, bo masz wrażenie, że tak będzie lepiej—kontynuowała—ale nie będzie, uwierz.

—A może ja to lubię?—Odpowiedział jej oschle.

—Nie lubisz, to też jest tylko wrażenie.

Znowu zapanowała cisza, jednak przerwana przez czyn blondynki; kończąc z jednym przedramieniem złożyła delikatny pocałunek na miejscu związania bandaża, po czym cofnęła się lekko zmieszana.

—Um, sorka... Mam siostrzeńca, czasem się poobija i wtedy to mu w jakimś stopniu pomaga, to przyzwyczajenie—odwróciła wzrok, sięgając po drugi z bandaży.

—Nic się nie stało—powiedział, czując, jak oblewa go rumieniec.

To było dziwne, on od półtorej roku się przecież nie rumienił, a w lustrze było widać zupełnie co innego.

—Zmieniasz czasem?—Spytała, owijając jego lewą rękę.

—To trochę trudne, więc nie tak często, jakbym chciał—odpowiedział, z jakiegoś powodu nie odrywając od niej wzroku. Krótsze kosmyki jej włosów w kolorze ciemnego blondu okalały jej twarz i gdyby nie czarne oprawki na jej nosie, pewnie wpadałyby do jej niebieskich oczu, skrytych za długimi rzęsami.

—Powinieneś to robić codziennie, wtedy szybciej się goi—powiedziała troskliwie.

Jaki był sens gojenia się, skoro i tak codziennie przybywają nowe?—Zapytał samego siebie. Mieszkał tylko z matką, która pracowała na trzy zmiany, żeby utrzymać ich obojga, więc ona nawet nie wiedziała, jak jej syn spędza zwykle popołudnia.

—Mogę Ci z tym pomóc. Od której jesteś w szkole?

Zdziwił się, słysząc jej słowa. Otworzył szerzej swoje zielone oczy, nadal się w nią wpatrując.

—Koło siódmej trzydzieści—odpowiedział po chwili, przenosząc wzrok na ścianę.

—Ja też. Wiesz już, gdzie jest biologiczna?

Pokiwał w odpowiedzi głową. Co ona mogła mieć na myśli?

—Siódma trzydzieści pięć od przyszłego poniedziałku. Masz możliwość przynosić własny bandaż?—Spojrzała na niego z widocznym zmartwieniem—jeśli nie, ja mogę.

—Nie, mam własny—starał się nie okazywać jakichkolwiek emocji.

—Okej—uśmiechnęła się delikatnie, zawiązując bandaż i patrząc na niego z lekkim zawahaniem. Ponowiła swój czyn sprzed jakiś dwóch minut i pocałowała delikatnie jego nadgarstek ukryty a bandażem.

Stał, patrząc na nią w osłupieniu. O co jej chodziło? Dlaczego była dla niego tak uprzejma i pomocna?

—Do poniedziałku—powiedziała z uśmiechem i nie czekając na jego odpowiedź, opuściła męską łazienkę.

Dlaczego ktokolwiek był dla niego tak miły?

Dlaczego o n a była dla niego miła?

Naprawdę nie rozumiał. 

✓ | ozone ʲᵃᵉᵈᵉⁿ ˡⁱᵉᵇᵉʳʰᵉʳOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz