07 | The same person that I need is the one I'm running from

690 52 42
                                    

20 Grudnia 2019

"The same person that I need is the one I'm running from"

Wysiadł z srebrnego, starszego Mercedesa pożyczonego od swojej matki z malutkim opakowaniem w kieszeni kurtki. Spojrzał na zielony, jednopiętrowy dom numer dwanaście na Grey Avenue, biorąc głęboki wdech. Zamknął samochód i schował kluczyki do kurtki, wchodząc po schodkach. Zlustrował drzwi od góry do dołu i nacisnął czarny, mały guzik znajdujący się na listwie obok.

Odchylił głowę do tyłu i wypuścił głośno powietrze, obserwując je. Zawsze gdy był mały, robienie tego sprawiało mu olbrzymią radość, teraz ledwo co znał to pojęcie.

Drzwi uchyliły się, ale nikogo w nich nie zauważył. Zmarszczył brwi i spuścił wzrok, a po chwili ukazał mu się w nich mały, na oko trzy i pół roczny, ciemnowłosy chłopiec ze zmarszczonymi, tak samo jak on brwiami.

—Um, hej—zaczął niepewnie.

—Cześć—odpowiedział mu.

—Jest Lia?—Spytał.

—Ciocia Lia—wyszczerzył się chłopiec. To musiał być jej siostrzeniec, o którym od czasu do czasu opowiadała.

Wtem, usłyszał kroki i kobiecy głos.

—Owen!—Zawołała, po chwili stając w drzwiach za chłopcem. Wyglądała dosłownie jak Lia, tylko z ciemnymi włosami i oczami. Była także trochę niższa i raczej tęższa od swojej siostry. Uśmiechnęła się delikatnie i wyciągnęła dłoń w jego stronę—Gabby.

—Jaeden—ścisnął delikatnie jej dłoń i spojrzał na chwilę na Owena, przeszywającego go wzrokiem—to... Mogę wejść?

—Tak, pewnie—przesunęła mu się w drzwiach.

Wszedł i zamknął je za sobą, ściągnął kurtkę i buty, po czym wyciągnął małe pudełeczko z kieszeni i spojrzał na starszą Greene.

—Owen Cię zaprowadzi, ja muszę zmykać do pracy—uniosła delikatnie kąciki ust, po czym zniknęła na ścianą i został sam na sam z jej synem.

—Nie ociągaj się—powiedział i poszedł w stronę salonu, po chwili zaczynając sunąć po schodach.

Poszedł za nim, nie zwracając zbytnio uwagi na to, jak wyglądał salon. Skupił całą swoją uwagę na schodach i przypominając sobie o tym, jak to Lia opowiadała mu gdy z nich spadła parsknął śmiechem. Mały Owen słysząc to odwrócił się i spiorunował go wzrokiem.

—Co?—Spytał.

—Nic, nic—odpowiedział, kręcąc głową ze śmiechem.

Ten wzruszył ramionami i stanął przed białymi drzwiami, zadzierając głowę by móc na niego spojrzeć.

—Będziecie robić te obrzydliwe rzeczy, co mama i jej chłopak?—Skrzyżował ramiona i rzucił mu pytające spojrzenie.

—Co robi mama z chłopakiem?—Zmarszczył brwi.

—No wiesz, całują się—skrzywił się.

—Nie, nie, nie—zaśmiał się i pokręcił głową—jestem tylko jej kolegą, w sumie przyjacielem.

—Ale na pewno chciałbyś robić z nią te wszystkie obrzydliwe rzeczy, co nie?

Chłopak podrapał się po karku i poczuł, jak dosłownie płonie na twarzy. Nie chciał chodzić z Lią, raczej się tylko przyjaźnili, a on nawet nie umiał kochać.

Faktem było to, że wiele jej zawdzięczał. Między innymi dzięki niej zaczął się na nowo śmiać i uśmiechać, nie tak często, jak zwykł, ale naprawdę było lepiej. Co najważniejsze, coraz rzadziej sięgał po ten mały, metalowy przedmiot, którego blondynka tak z całego serca nienawidziła. Cieszył się, że ją miał, dlatego właśnie do niej przyjechał, żeby podarować jej coś wyjątkowego na Święta, chociaż tyle mógł zrobić.

✓ | ozone ʲᵃᵉᵈᵉⁿ ˡⁱᵉᵇᵉʳʰᵉʳOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz