Stój tak i patrz, jak cierpię.
~ ~ ~
To ten dzień. Ta godzina. Może nawet ta minuta. Tym razem to nie Seth niczym paranoik stoi przy oknie, wypatrując czegoś w oddali. To ja sterczę już od trzech godzin przy chłodnej szybie, czekając aż niebo przełamie się od reflektorów helikoptera, aż wzmoże się wiatr od wirujących śmigieł. W ostatnim czasie stres towarzyszy mi niczym zagubiony szczeniak, ale tego dnia zaczyna przechodzić samego siebie. Nie mam pojęcia, czego się spodziewać, kiedy drzwi w końcu się otworzą, ale wiem jedno... Dzisiaj go zobaczę. Po cholernych siedmiu miesiącach w końcu ujrzę jego twarz, usłyszę jego głos, przekonam się jak naprawdę jest z nim źle.
- Jeszcze chwila i ciebie naszprycują lekami – odzywa się Seth, skutecznie odrywając mój wzrok od okna. Jest tak ciemno, że i tak nic przez nie nie widzę, ale za nic nie przeoczyłbym helikoptera, którym ma do nas przylecieć Cain. Samo myślenie o jego przybyciu wydaje się tak surrealistyczne, że nie jestem w stanie robić nic innego. Mogę tylko sterczeć przy chłodnej szybie i wypatrywać świateł.
Seth jest za to innego zdania. Kiedy zająłem jego miejsce pod oknem, przeniósł się na podłogę, gdzie rozsiadł się przed niskim stolikiem do kawy i od dobrych dwóch godzin rozkłada czerwone M&M'ensy wokół kartek papieru. Nie mam pojęcia, co konkretnie tworzy, ale to pewnie kolejna z jego obronnych strategii. W tej chwili mało mnie to interesuje.
- Pomagają ci w ogóle? – pytam dla zabicia czasu. – Na ataki paniki?
- Otumaniają mnie – odpowiada rzeczowo. Jest znacznie spokojniejszy i jakby uziemiony, odkąd Rook wciska w niego tabletki. Dla niego to pewnie dobrze, bo nie wariuje, ale dla mnie nie wydaje się już sobą. Przywykłem do tego, że zawsze się wścieka i neguje każdy mój pomysł. Wtedy czułem się przy nim bezpieczniej. Teraz, kiedy nie mam przy sobie Caina, ktoś taki jak on bardzo by mi się przydał. Przemówiłby mi do rozsądku i potrząsnął mną, mówiąc, żebym zebrał się do kupy i nie rozpaczał jak pieprzona baba. Ale dla tego Setha liczą się tylko cukierki, które przedstawiają jego wielki plan. – Wyciszają niektóre moje myśli, przez co łatwiej mi się skupić, ale też czasami zapominam przez to o istotnych sprawach. Dlatego już ich nie biorę i sięgam po inne metody leczenia.
Odwracam głowę w jego stronę, by zapytać, co ma na myśli, ale zanim otwieram usta, słyszę za oknem ten znajomy huk. Świst wiatru i odgłos silnika, a chwilę potem na niebie pojawia się jasna łuna reflektora. Przyleciał.
- Rook! – krzyczę, od razu wybiegając na korytarz. Nie potrzebnie się trudziłem, bo ten już czeka przy schodach, dokładnie naprzeciwko drzwi wejściowych. – Jest helikopter – mówię mimo wszystko, na co chłodno potakuje i wstaje ze stopnia.
Rook zadzwonił do Caina trzy dni temu, oświadczając, że muszą omówić pewną bardzo ważną kwestię. Nie wyjaśnił, o co konkretnie chodzi, żeby dodatkowo go nie martwić, ale rzecz jasna chodziło nam głównie o Cilliana.
Nie przyleciałby, gdybym mu powiedział, że chodzi o ciebie, Mickey. Przykro mi.
To zabolało, zabolało jak cholera, ale miało mnie przygotować na to, z czym się spotkam, jak już stanę z Cainem twarzą w twarz. Rook próbował mnie ostrzec, ale wszystko, co mówił wydawało mi się zbyt nieprawdopodobne, bym mógł brać to na poważnie. Nie wierzę, że Cain mógł tak zwyczajnie zapomnieć o wszystkim, co nas łączy, że tak po prostu wyrzucił mnie ze swojej głowy. Ze swojego serca. To niemożliwe, nieważne jak wiele przeszedł.
Wystarczy, że mnie zobaczy i będzie wiedział.
Stoję niepewnie w korytarzu, nie odrywając wzroku od cholernych drzwi. Jeszcze chwila i tutaj wejdzie. Zaraz go zobaczę po całych miesiącach rozłąki. To musi coś znaczyć, musi coś w nim obudzić. Nie ma innej opcji.
CZYTASZ
g l o o m | boyxboy
FanfictionDRUGA CZĘŚĆ OPOWIADANIA B L O O M gloom / glu:m/ częściowa bądź całkowita ciemność Ucieczka nie zapewniła im wolności od przeszłości. Niebezpieczeństwo wciąż kryło się w mroku i czekało na odpowiedni moment do ataku. Zarówno Cain, jak i Mickey byli...