Lamparci spór

648 27 17
                                    

Mimo poniedziałkowego przedpołudnia w kancelarii „Zarzycki & Kaszuba" (lub jak kto wolał „Małeccy, Radeccy & Kaszuba") panowały zaskakujący spokój i błoga cisza. O tej porze dnia i tygodnia było to zjawisko wręcz nieosiągalne, więc Paweł Radecki cieszył się nim, dopóki miał ku temu okazję.

Och, jak cudownie było się rozkoszować sielskim początkiem dnia nie zamąconym przez trajkotanie pani Marty (wyszła na pocztę i coś podejrzanie długo nie wracała), krzątającego się bez celu w tę i we w tę Patryka (miał dzisiaj wolne), nieznoszące sprzeciwu rozkazy pana Marka (pojechał do Krakowa, omówić jakąś ważną sprawę z Wiktorem Zarzyckim), wpadającego do jego gabinetu bez pukania Marcina (wyszedł na spotkanie z klientem na mieście), wciąż proszącą o aprobatę w sprawach urzędowych Sylwię (miała rozprawę w sądzie) i zawracającego wszystkim bez powodu gitarę Krzysztofa Małeckiego (powód nieobecności nieznany). Dzięki temu mógł w pełni skupić się na sprawie, która do łatwych nie należała, a warto by ją było wygrać, bo klient był grubą rybą na rynku nieruchomości i mógł przysporzyć kancelarii sporo dochodu, a także prestiżu. Dlatego też uzbrojony w spokój, dużą dawkę kofeiny i brak jakichkolwiek „rozpraszaczy", zasiadł przy biurku, otworzył laptop i zabrał się do roboty.

Niestety ten idealny stan nie trwał zbyt długo. Zaledwie po pięciu minutach, ktoś z rozmachem otworzył drzwi wejściowe i klapiącym krokiem przemierzał hall. Paweł modlił się w duchu, aby była to zaginiona Marta, a nie ktoś bardziej absorbujący, ale jak zwykle nikt nie wysłuchiwał jego błagań.

– Hop, hop! Jest tu kto, czy wszyscy pomarli?! – usłyszał bardzo dobrze znany mu donośny, kobiecy głos, po czym zaklął cicho pod nosem.

Tylko jej tu jeszcze brakowało.

– A co to, ta zacna kancelaria dzisiaj nie funkcjonuje? – Głos nasilał się niebezpiecznie, co musiało oznaczać, że jego właścicielka zbliżała się do na wpół przymkniętych drzwi do jego gabinetu. – To nie dwunasty listopada, żeby wszyscy zrobili sobie takie wolne last minute!

Paweł tak bardzo chciał uniknąć spotkania z nieproszonym gościem, że aż wstrzymał na moment oddech. Miał nadzieję, że jak będzie siedział cicho, to nie zostanie zdemaskowany. Może kobieta nie zada sobie trudu nad zastanawianiem się, czemu drzwi wejściowe są otwarte, skoro nikogo nie ma w środku i grzecznie sobie pójdzie.

Ta, jasne. Jak to szło? Nadzieja matką głupich? Zdecydowanie coś w tym jest.

– A tu mi się schowałeś! – zawołała pulchna blondynka, bezceremonialnie wchodząc do pomieszczenia, które stanowiło jego przestrzeń osobistą. – Co się, mecenasiku, nie odzywasz, jak cię wołam?

Radecki westchnął ciężko. A miało być tak pięknie. Dlaczego los go karze tym spotkaniem, które zapewne wypompuje wszystkie jego pokłady cierpliwości przeznaczone na ten tydzień?

– Dzień dobry, pani Grażyno – wykrztusił, starając się, aby uśmiech, który przybrał nie wyglądał zbyt sztucznie. – Jak cudownie wiedzieć panią o poranku.

Pani Małecka zupełnie nie wyczuła nutki sarkazmu w jego głosie.

– Ej, ej, ej! – Pogroziła mu palcem jak niesfornemu dziecku. – Wydawało mi się, że na coś się umawialiśmy!

Paweł zebrał się w sobie, próbując przekonać samego siebie, że to nic takiego. Przecież koniec, końców będzie musiał się przełamać. Czujny wzrok przyszłej teściowej niczego mu jednak nie ułatwiał.

– Tak jest, ma... - zaczął, ale jak zwykle nie mógł wydobyć z siebie drugiej sylaby. – Nie, nie przejdzie mi to przez gardło – skapitulował, doskonale wiedząc, że naraża się na kolejny długi wywód w stylu Grażyny Małeckiej.

Kancelaria rodzinna - Małeccy, Radeccy & KaszubaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz