-Hej, totalnie zapraszam całą naszą słowiańską rodzinkę do mnie do domu na święta! -powiedział Feliks na samym początku zgromadzenia narodowego, kiedy to dziwnym trafem wcześniej przybyły kraje wschodniej i południowej Europy i kilka Azjatyckich zaliczających się do dalekiego wschodu, które oczywiście nie znały polskiego więc nie rozumiały o czym mówił blondyn. Już wtedy przeczuwałem, że to się nie skończy dobrze, zarówno dla mnie, jak i dla innych. Teoretycznie nie powinienem się bać, jestem krajem Bałtyckim, ale zawsze gdy Polska organizował imprezy "dla światowej elity" (czytaj słowian) byłem zapraszany razem z Łotwą.
Nie to, żeby mi zależało na tych imprezach czy innych głupotach, które wymyślił Feliks. Szczerze? Wolałbym w tym czasie poczytać książkę, lub, w tym przypadku, spędzić święta z Ravisem. Tak, tylko Ravisem, bo odkąd Eduard dowiedział się, że jest bratem Tino i Elizavethy spędzał czas i święta z nimi. To trochę smutne, spędziliśmy razem wiele lat a teraz nagle się odsunął, no ale mniejsza z tym, święta z Ravisem są najlepsze, ciche, spokojne i bez żadnych głupot, wyskoków ani upijana się. Tak, upijanie...
***
-Licia, generalnie nie wspomniałem przy innych że ty i Ravis też będziecie, bo to totalnie oczywiste. Przyjdziecie, nie? -powiedział Feliks po spotkaniu międzynarodowy jednocześnie wpychając w siebie trzecią lub czwartą paczkę paluszków.Zerknąłem niepewnie na brata który stał obok mnie. Wiedziałem, że za wszelką cenę chciał mnie integrować z innymi krajami, nawiasem mówiąc uważał mnie za zbyt poważnego i zamkniętego w sobie, więc negocjacje z mojej strony średnio wchodziły w grę. Z resztą, nigdy jakoś szczególnie nie umiałem odmawiać, więc decyzja wydawała się oczywista...
-Tak, przyjdziemy. -odparłem po ciężkim westchnięciu.
-No to gitara! Licia, Ravis, wpadnijcie do mnie o siedemnastej, zobaczycie jakie bankiety umie organizować Polska! -powiedział i uśmiechając się złośliwie wyszedł z sali.
***
O szesnastej już stałem pod drzwiami blondyna. Tak, przyszedłem wcześniej. To już mi chyba weszło w nawyk. Co dziwne, do innych osób niż Polska przychodziłem na czas, tylko u niego zawsze byłem z wyprzedzeniem, ciekawe dlaczego...Zapukałem do drzwi. W odpowiedzi usłyszałem głośne "zaraz przyjdę" i rżnie konia. Zaraz, konia?!
Feliks otworzył za kilka chwil i uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
-Siema Licia, aż tak ci się spieszyło do mojego słowiańskiego raju? -zapytał szczerząc się jak ostatni głupek.
-Tak, właśnie dlatego... -odparłem wychylając się w bok i próbując zlokalizować źródło hałasu sprzed chwili.
-Czy mi się wydawało, czy słyszałem tutaj konia? -dodałem niepewnie.-No tak, Dziunia jest tutaj, będzie jadła z nami. -oznajmił jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
-Feliks! -jęknąłem załamany. -Dlaczego?
-Bo chce usłyszeć jak mówi. Wiesz, zwierzęta totalnie zaczynają gadać o 12 w nocy, także...
Wtedy właśnie dało się usłyszeć głośny facepalm, który niósł się po nocnej ciszy.
-W ogóle to totalnie wejdź, zobaczysz czy generalnie wszystko jest ok, tak twoim okiem. -powiedział wciągając mnie do domu.
Już od progu poczułem jak uderzyło mnie ciepło, prawdopodobnie palił w piecu śmieciami albo węglem, a może jednym i drugim? Obie opcje doprowadziłyby ekologów do zawału. W każdym razie zdziwiłem się, bo było zaskakująco "ogarnięte". Stół nakryty, wszędzie odkurzone, choinka ubrana, ogólnie czysto i dosyć estetycznie. Gdy tak się przyglądałem coś położyło mi ciężki łeb na ramieniu, momentalnie zapachniało stajnią. Nie musiałem się odwracać, wiedziałem co mnie czeka.