[UsUk] Korsarz

660 57 22
                                    

-Arthur, kocham cię. Nawet mimo tego, że jesteś dla mnie jak ojciec. - te słowa rozbrzmiewały mi w uszach od dobrych kilku godzin. Jakim cudem do tego doszło...?

***
Nazywam się Arthur Kirkland, i od kilku lat jestem korsarzem. Ja i moja załoga atakujemy statki pływające po morzu północnym i oceanie Atlantyckim. Grabimy także małe przybrzeżne wioski, w końcu trzeba kiedyś uzupełnić zapasy a nie wszystko jest na okrętach...
Odkąd pamiętam byłem inny niż reszta. W każdym kiedyś zasiano ziarenko nienawiści i bezprawia, które kiełkowało powoli, aż wreszcie dostatecznie ich zepsuło, przez co nadawali się jedynie do roli morskich morderców. Ze mną było inaczej. Zostałem korsarzem, bo taką miałem ochotę. Najchętniej nie dopuszczał bym do zabijania ludzi i kończył wszystko na grabieży statku, ale to niestety nigdy nie było łatwe... Właśnie przez moje miękkie serce pewnego dnia zwaliłem sobie na głowę ogromny ciężar, który miał mnie nie opuszczać przez następne kilkanaście lat...

***
-Kapitanie, zapasy starczą nam na nie więcej niż dwa tygodnie. -powiedział George, moja prawa ręka. Był ode mnie starszy o pięć lat, jednak to ja tutaj rządziłem. Haha, nikt mi nie powie, że nie można nic osiągnąć mając u boku  starszych i bardziej doświadczonych od siebie, jestem najlepszym tego dowodem.

W każdym razie George odkąd pamiętam był odpowiedzialny za zapasy, ochronę łupów i pomoc w szkoleniach bojowych moich ludzi. Ufam mu, jednak nawet on nie zna mojej prawdziwej strony, która właściwie jest dostępna tylko dla mnie, i lepiej niech tak pozostanie...

-Dziękuje, możesz odejść. -powiedziałem zerkając na niego zza sterty starych map morskich. Czyli powinniśmy się gdzieś zatrzymać i ograbić wioskę, tylko gdzie... Gdzie i kiedy... Najlepiej żeby było w niej sporo ludzi, wtedy weźmiemy dużo niewolników i sprzedamy ich za niezłą kasę.

- Tak, to doskonały plan. -pomyślałem i zacząłem wyliczać namiary na pewien przylądek nowo odkrytego kontynentu, do którego w owym czasie mieliśmy zaskakująco blisko.

***
-Jest kapitan pewien? To nie wygląda na pewne zwycięstwo... -powiedział John zmieszny. Johny był jednym z najlepszych wojowników w walce wręcz. Świetnie władał wszelkimi ostrzami i mieczami, pewnie był nawet lepszy ode mnie. Gdyby chciał mógłby się mnie szybko pozbyć, jestem ciekaw czy są mi tak bardzo lojalni, czy tak głupi.

-Uwierz mi, będzie dobrze. Dopiero jakieś 3 lata temu zaczęli się tam osiedlać biali ludzie, więc jest ich tam bardzo mało, a uzbrojenie kuleje. W dodatku rzeczy jakie tam można znaleźć są podobno niesamowicie drogie, a o większości nawet nie mamy pojęcia. To nasza szansa.

-Oczywiście, jeśli takie są pańskie rozkazy zaczynam mobilizować załogę. -odparł John i wyszedł z mojego gabinetu. Wyruszyliśmy w kierunku nowego kontynentu.

***
-Panie Kirkland, proszę wstawać! -krzyknął któryś z piratów. Na naszej drodze napotkaliśmy nieduży statek, jednak jego przeznaczeniem był handel i przewożenie rzeczy o większych gabarytach.

-To nasza szansa. -powiedział George na moje niezadowolenie. -Kapitanie, podobno na nowym lądzie panuje wiele chorób, a miejscowa ludność zabija białych. Jeśli chcemy pozyskać towary powinniśmy napadać na statki wracające do Europy, a nie sami się narażać.

-Hm...-zastanowiłem się uważnie. -Masz chyba trochę racji, atakować!

Po chwili w stronę statku towarowego wystrzeliły dziesiątki armat mieszczących się na naszym pokładzie. Huk był niesamowity a przerażenie skazanych na śmierć ludzi przyspieszało bicie serca. W jednej chwili statek zaczął tonąć, co było naszą szansą. Ponieważ celowaliśmy w mało ważne miejsca powoli nabierał wody, co dało nam czas na szybkie ograbienie. Przedostaliśmy się na pokład i niczym psy wyrżneliśmy całą załogę. Krew lała się hektolitrami, dziesiątki ludzi umierało na moich oczach. Nie czułem nic, pustka. Żadne krzyki i błagania nie robiły na mnie wrażenia.
Ograbiwszy statek z wszelkich kosztowności, żywności i wody mieliśmy już zamiar wracać do siebie, gdy nagle usłyszałem rozpaczliwy wrzask kobiety, a potem uderzenia i klnienie jednego z moich ludzi. Po chwili ujrzałem źródło zamieszania. Jeden z członków załogi wyciągnął spod pokładu kobietę z małym dzieckiem na rękach. Ciągnął ją za włosy i kopał co chwile, jednak ta mimo wszystko zasłaniała maleństwo własnym ciałem.

Odmęty mojej notatki + challangeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz