II ~ TĘSKNOTA

917 68 18
                                    

Pośród bezkresu szafirowych wód oraz malowniczej flory, tam, gdzie oko ludzkie nie sięga (choć niejaki Juliusz Verne, w swych futurystyczno-utopijnych opowieściach, stworzył coś na pozór podobnego do tejże podmorskiej rzeczywistości; ileż w tym prawdy, a ile fantazji?), rozpościerała się kraina niezwykła, zdumiewająca.

Rozległe i szerokie błonia mieniły się wieloma barwami — od pstrej zieleni po smętny burgund; przez złoto połyskliwe po srebro zmatowiałe. A wszystko oświetlały snopy światła zrodzonego z samego Apollina.

Tuż za błoniami wznosiły się rafy, pośród których płynęły ławice przeróżnych ryb, dalej, nieco leniwie, ciągnęła się rodzina żółwi, a i dwójka małych szkrabów machała wesoło ogonami, trącając zgorszone nimi koralowce.

Płynąc dalej, zalegały zgliszcza zatopionego przed tysiącami lat lasu; porośnięte spróchniałe pnie, połacie martwych pnączy o barwie morszczynu, stanowiące swoistą pułapkę dla nieproszonych gości. To tutaj swoje królestwo ustanowiły, stroniące od pozostałych mieszkańców morskiego dna, skorupiaki. Bardzo egoistyczny gatunek, nawiasem mówiąc.

Minąwszy sztuczne królestwo, bez trudu można zauważyć ciągnące się kolejne morskie polany. Tuż za nimi jawiły się wieże znanego każdej, zamieszkującej bliższe czy dalsze wody, istocie pałacu. Już z odległości wielu mil zdawał się on emanować feeryczną aurą, której epicentrum mógł być tylko i wyłącznie sam król mórz i oceanów — Posejdon — oraz jego dzieci. Mury jego były z koralu, na każdą część świata zaś przypadały cztery okna bursztynowe, a całego gmachu strzegł całkiem masywny dach z muszli perłowych, zaś w każdej z nich jaśniały kosztowne perły wielkością nieprzypominające najcenniejszych ludzkich klejnotów; takież to były bogactwa niesłychane.

A w pałacu tym niezwykłym mieszkał król potężny, władca mórz i oceanów Posejdon, wraz z trojgiem swym najmłodszych dzieci, gdyż pozostała trójka dorosnąć zdążyła i postanowiła odnaleźć swoje miejsce w tym podwodnym świecie. Pod jego pieczą wciąż pozostawali jednak nieletni; bliźnięta złotowłose, z których jedno odziedziczyło tylko jego stoicki spokój oraz jednocześnie miłość do wszystkiego i wszystkich matki, podczas gdy drugie, to mniej pokorne, wdało się żarliwością w matkę, która przed laty stała się jednością z wodą, a przy tym wrodzony talent do wpadania w konflikty po ojcu. Oboje, choć zrodzeni z jednego łona, rzadko kiedy byli zgodni. I to właśnie przez liczne ich zatargi, Posejdon pokładał nadzieję, że to najmłodsze z jego potomstwa okaże się jego godnym następcą. Chłopiec oczy miał jak pozostali — błękitne jak najgłębsza woda, podczas gdy kolorem włosów wyróżniał się od pozostałych — czarne jak heban; jak niebo w nocy. Odmienny od reszty familii, która to szczyciła się jasnymi jak Apollo grzywami, nie raz i nie dwa spotykał się z szyderstwami w jego stronę skierowanymi. Szczęśliwie u jego boku częstokroć trwało przynajmniej jedno z bliźniąt, chroniąc umiłowanego braciszka przed „zazdrosnymi okrutnikami".

A o czym należy wspomnieć — to nie o czarnowłosym chłopcu jest ta historia...

Rodzeństwo komnaty miało osobne, lecz każda z nich miała wyjście prowadzące na wspaniały ogród pełen kwiatów i drzewek, krzewów i grządek. Ziemię stanowił sypki i biały jak puch piasek. Z racji dobrobytu zesłanego przez Demeter, ogród był tak pełen kolorów, jakby naprawdę był żywy. Światło Apollina rozświetlało tę barwną krainę, wprawiając w zachwyt służbę królewską, która to z okien przypatrywała się roślinności.

Lecz nikt z nich, zbyt zachłyśniętych urokliwością ogrodu, nie spostrzegł nawet, iż przy jednym z drzew dryfuje bezwiednie chłopiec złotowłosy — ich książę ukochany, który w swej dobroduszności i życzliwości przerastał nawet samą królową-matkę. Oh, Okeanosie, nieś ją ku spokojnym prądom. Teraz ten dobry chłopiec, pogrążony jakby w melancholii, swego rodzaju letargu, ze znużeniem wpatrywał się w trzymany w dłoniach skarb. Odnalazł go w pobliżu wraku i choć nie wydawał się niczym niezwykłym, musiał go mieć. Była to srebrna obrączka, raczej dość szeroka, na której wygrawerowano trzy linie — jedną dłuższą oraz podłużną i dwie poprzeczne, znacznie krótsze, jedna pod drugą. Nie znał alfabetu ludzi, ale bez trudu zrozumiał, że to musi być jeden z jego symboli. Wokół znaku pięły się linie powykrzywiane niczym fale, przecinane kropkami i łezkami. Nad wszystkim wznosił się ptak znamienity z rozpostartymi skrzydłami i otwartym dziobem — zdawało się, jakoby miał oderwać się z pierścienia i odlecieć hen hen daleko. I z drugiej strony pierścienia zapisany został ciąg znaków, których młody książę odczytać nie umiał. I jak bardzo nad tym ubolewał.

Mały Tryton | Little Mermaid bxb AU ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz