XIX ~ OSTATNIA NADZIEJA

161 21 0
                                    

  Jake miał zamiar zrobić wszystko, by książę Fabienne nie miał sposobności się do niego zbliżyć. Potrzebował chwili wytchnienia. Chwili wytchnienia z dala od nieprzyjemnych myśli, które wkradały się do jego umysłu oraz łopoczącego serca, które biło jakoby miało wyłamać mu żebra.

Zaraz po wyjściu, a raczej dezercji z komnaty, wiedziony instynktem skierował się do zajmowanego przez siebie pokoju. Zaraz jednak przypomniał sobie słowa Lucasa:

A teraz, kochany książę, mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć, dlaczego ten... — przerwał, patrząc z niechęcią na speszonego i zaczerwienionego Jake'a — wy... płoch śmiał zająć moje miejsce?

Nie... to... nie był dobry pomysł. To był absolutnie zły pomysł. Czułby się jak intruz, którym właściwie był. Wprosił się z brudnymi buciorami, choć w jego przypadku pasowałoby raczej stopami, w ich życie nieproszony, tchnięty egoistycznymi pobudkami. Bo zakochał się w człowieku, który przed nim miał już życie oraz przeszłość, o której Jake nawet nie pomyślał. Tak jakby życie Fabienne'a miał się zacząć wraz z poznaniem Jake'a.

Zaśmiał się gorzko. Był okropnym kochankiem.

Przystanął, oparłszy się bokiem o ścianę. Drżące dłonie przyłożył do skroni i przez chwilę starał się zebrać wszystkie myśli w jedną, sensowną całość. Fabienne, Lucas, pokój, Jake, wypłoch, moje miejsce. Chciał krzyczeć, ale gula w gardle skutecznie mu to uniemożliwiała.

— Jake! — rozległ się zbyt znajomy głos.

Rozum i ciało Jake'a nie chciały współpracować, bo choć wszystko rwało się w szaleńczej tęsknocie ku nawołującemu go głosowi, tak jego świadomość jasno przekazywała, że w tamtym momencie nie chciał go widzieć. Ani słyszeć. A tym bardziej czuć.

Oderwał się nie bez trudu od ściany i szybkim krokiem ruszył przed siebie, ignorując wołanie, które z każdym jego krokiem stawało się coraz bardziej rozpaczliwe. Zagryzł zęby.

— Jake, proszę! Chcę ci tylko to wytłumaczyć. Daj mi sobie to wyjaśnić, proszę!

Serce rwało się i gdzieś tam na dnie świadomości tliła się iskierka nadziei, że być może, ale tylko może, jego domysły są niewłaściwe, że się myli, że po prostu źle zrozumiał, że zareagował zbyt gwałtownie.

Nie zatrzymał się, brnął dalej przed siebie, zaciskając dłonie w pięści, a zęby zagryzając tak mocno, że cała szczęka zaczynała go boleć.

— Jake! — zawołał jeszcze raz Fabienne, ale widząc, że jego nawoływania są daremne, postanowił sam zmienić taktykę.

Jake szedł przed siebie na oślep, zapewne sam nie do końca wiedząc, gdzie właściwie się kieruje. Fabienne znał natomiast każdy zakątek pałacu, każde przejście, każdy korytarz, każde drzwi. Skręcił w prawo, uchylając metalową bramę, która skrzypnęła nieznośnie. Przeszedłszy kilka kroków, pchnął stare drewniane drzwi, które ustąpiły mu z niemałym trudem. Coś zapiszczało pod jego nogami, ale zignorował ten dźwięk, choć włoski na karku zjeżyły mu się bezsprzecznie. Ruszył w głąb ciemnego korytarzyka. Był znacznie węższy od głównych holi, ze ścian odpadał tynk, a drewniana podłoga głośno skrzypiała pod jego stopami. Korytarz był pochłonięty mrokiem, a jednak poruszał się po nim dość sprawnie. Potknął się tylko raz, a i tak zdążył się podeprzeć o ścianę, nim jego twarz spotkała się ze zbutwiałą podłogą. Czuł wilgoć i dałby słowo, że coś załaskotało go w dłoń, ale w tamtym momencie to zupełnie inny problem zaprzątał jego głowę. Korytarzyk skręcał w pewnym momencie w lewo, idąc równolegle do tego, którym spieszył Jake. Przynajmniej powinien, jeżeli nie zdecydował w ostatniej chwili zawrócić lub ukryć się w jednej z licznych komnat. Miał nadzieję, że tam będzie, bo poświęcenie, jakiego w tamtym momencie dokonywał, było trudne, ale warte... Jake'a. W końcu jego dłonie dotknęły drewnianych drzwi. I te ustąpiły z trudem, dopiero gdy naparł na nie całym ciałem. Nagły przypływ światła go oślepił, więc przysłonił oczy dłońmi, wychodząc z mrocznego przejścia. Powoli ruszył w stronę krat. Jego wzrok zdążył przyzwyczaić się do światła, akurat w momencie, gdy na horyzoncie zbliżał się ku niemu Jake. Jeszcze go nie widział, zerkając nerwowo za siebie. Fabienne bez słowa ruszył w jego stronę, a gdy był już dosłownie pięć kroków przed nim, Jake odwrócił głowę i znieruchomiał. Jego wzrok, dotąd niepewny, zmienił się diametralnie i teraz patrzył na niego zaskoczony. Ten stan rzeczy nie trwał jednak długo, bo zaraz w jego oczach wezbrały się chmury gotowe wywołać sztorm. Odwrócił się na pięcie, ale tym razem Fabienne pokonał dzielącą ich odległość i chwyciwszy kochanka za nadgarstek obiema dłońmi, odwrócił go ku sobie. Jake spuścił wzrok.

Mały Tryton | Little Mermaid bxb AU ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz