Czas na misje

169 12 0
                                    

Obudziłem się na werandzie leżąc w hamaku. Słońce właśnie zachodziło Zabarwiając niebo na różne odcienie pomarańczy i czerwieni, a jezioro kajakowe niesamowicie odbijało światło. To moja ulubiona pora dnia. Obóz wygląda wtedy jeszcze piękniej niż zazwyczaj.

Spróbowałem podnieść się do pozycji siedzącej. Podczas ruchu poczułem nieprzyjemny ból w mięśniach, a na języku miałem metaliczny posmak. Widok przysłoniły mi czarne plamy. Ostatni raz tak się czułem kiedy oberwałem tym wielkim piorunem od cioci Thalii.

Wtedy przypomniałem sobie co się właściwie stało. Ta dziewczyna od Zeusa strzelała do mnie jak do tarczy. Spojrzałem na siebie i zdałem sobie sprawę, że dalej mam na sobie swoją koszulko-zbroje. Nie zdradzała żadnych śladów po spotkaniu z licznymi pociskami Tessy. Gdyby nie ten chłopak od Aresa dałbym radę ją pokonać ale oni mnie zmęczyli. Do tego ten chłopak od Aresa, który cieszył się swoim zwycięstwem kiedy powalił mnie razem z jej pomocą. Pokonałem syna wielkiego Jacksona. To już kolejny raz kiedy znalazł się ktoś taki. To naprawdę irytujące. Rodzice urośli tu do miar legend, co z powodu ich dokonań nie jest wcale dziwne ale bycie ich dzieckiem wcale nie jest łatwe, ponieważ zawsze znajdzie się ktoś taki jak Moriarty. Wszyscy spodziewają się że będę tak silny jak on i równie inteligenty jak mama.

- Nareszcie się obudziłeś - powiedział Sammy. Szedł właśnie w kierunku  Wielkiego Domu trzymając w ręku żeberko. Poczułem jak usta nachodzą mi śliną na widok mięsa z grilla. Po wydarzeniach w lesie jestem głodny jak wilk, a nie jadłem nic od obiadu. - Spałeś jak suseł. Swoją drogą tamta dziewczyna dała ci niezły wycisk. - Ugryzł żeberko odgryzając sporą część mięsa. Nienawidzę go. - Wylądowała razem z tobą w izbie ale wyszła parę godzin temu. Nieźle skopała ci tyłek.

- To nie jest tak że mnie pokonała. Po prostu było dwóch na jednego - poprawiłem się na hamaku i zdałem sobie sprawę, że na stoliku stoi szklanka żółtawego płynu. ochoczo sięgnąłem po nektar i wziąłem spory łyk. W ustach poczułem cudowny smak niebieskich, czekoladowych ciasteczek babci. Mama też je piekła jednak te od babci Sally miały w sobie to coś. Ten smak kojarzył mi się zwłaszcza ze świętami. Spotykamy się wtedy całą rodziną. Dziadek Paul oraz ciocia Estelle. Wpada nawet Posejdon. Następnego dnia jedziemy do rezydencji Chasów w Bostonie, gdzie spotykamy się z Magnusem, Alex oraz Ateną i resztą rodziny mamy. Wypiłem resztę napoju zanim Sammy zdołał wydusić z siebie kolejne słowo.

- Spokojnie stary. Picie nektaru w ten sposób spaliło by nawet mnie, a nie należę do facetów, którzy łatwo się odpalają. - Miał racje poczułem nieprzyjemne ciepło w przełyku. Tak gwałtowna dawka nektaru jest w stanie zaszkodzić każdemu półbogowi.

- Kolacja jeszcze trwa? - spytałem. Nektar jest pyszny ale nie zmienia to faktu, że nie da się nią najeść jeśli nie jesteś bogiem.

- Pewnie. Wszyscy nadal tam są.

- Świetnie. - Wstałem z hamaka i ruszyłem żwawym krokiem do pawilonu jadalnego.

- Spokojnie. Jeśli nawet nic nie zostało to w bunkrze mam te same talerze, które były na Argo II. Same się napełniają ale żaden z nich nie ucieka.

Kiedy dotarliśmy na miejsce moim oczom ukazały się liczne stoliki obsadzone przez obozowiczów. Wszyscy wyglądali na zadowolonych. Rozmawiali ze sobą i śmiali się. Jedynie dzieci Aresa siedziały i z niezbyt zadowolonymi minami przeżuwali swoją kolację. Kiedy spojrzeli się na mnie wzrokiem pełnym nienawiści posłałem im promiennym uśmiech przez, który Stephen zrobił się czerwony na twarzy. Nic tak nie denerwuje niż widok znienawidzonej osoby z szerokim uśmiechem na twarzy.

Podszedłem do swojego stolika. Niedaleko siedziała Tessa, która powoli rozdrapywała widelcem kawałek mięsa. Jedna z najad własnie przyniosła mi półmisek pełen jedzenia. Wybrałem parę smakołyków i poszedłem aby spalić część. Tak jak przy każdym posiłku poświęciłem jedzenie babci i dziadkowi. Ogień pochłonął moją ofiarę, a ja wróciłem do swojego stolika. Sammy przysiadł się do mnie. Moi rodzice właśnie mnie zauważyli i wstali zostawiając Chejrona i Pana D. Po chwili byli już przy mnie podobnie jak Sammy i jego rodzice.

Luke Jackson i mityczne potwory - FeniksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz