Urok

16 3 2
                                    

— Hej, Ari... Wszystko okej? — odwróciła się na głos brata. Był wyraźnie zmartwiony jej stanem. Westchnęła w odpowiedzi.

— Mogę się przysiąść? — uśmiechnął się lekko, na co dziewczyna skinęła głową. Mulat usiadł obok dziewczyny, pozwalając sobie wychylić nogi zza balkonu, żeby swobodnie zwisały.
Spojrzał na okularnicę z pewną troską, jakby wiedział, że coś ją trapi.

— Coś nie tak? Powiedz. Od tego tu jestem, żeby cię wysłuchać. — przesunął się nieco bardziej do niej, biorąc jej dłoń w swoją.

— Po prostu... — westchnęła po raz kolejny.
— To wszystko mnie wykańcza. Najpierw wybuch naszej planety, potem niekończące się problemy ze Stowarzyszeniem... I teraz jeszcze Alvena nie chce się do mnie odezwać.

Ptaki dźwięcznie ćwierkały, a tak zwane słońce oblewało podwórko jasnym promieniem. Drzewa szumiały delikatnie ruszone przez wiatr. Było cudownie.

— To wszystko przypomina mi o Keplerze, wiesz...? Ta cała przyroda. — wzięła na palec biedronkę, która usiadła na jej kolanie.
— Cała gama zwierząt i roślin, cały zbiór ksiąg, talentów... Mnóstwo społeczeństw. Mniejszych i większych. — usłyszała dzieci bawiące się za płotem.
— No i też te maleństwa, które przynoszą sens życia innym. Są tak jakby... Magiczne wręcz. Chociaż magia nie istnieje. Nie uważasz? — wymieniła się spojrzeniami ze starszym bratem, który się uśmiechnął.

— Yeah. To wszystko ma swój urok. Wszystko nadaje coś temu światu taką... Unikalność. — dziewczyna spojrzała w dół.

— Jak ludzie nie chcą tu mieszkać...? Jest tak cudownie...

— Mówią, że nie doceniasz czegoś, dopóki tego nie stracisz. — Rafael uśmiechnął się delikatnie.
— I w naszym przypadku to się zdarza. Szukamy nieistniejącego domu po całej galaktyce. Jesteśmy ostatnimi z dwustu osób, które przeżyły.

— I co zrobimy? — chłopak uniósł brew na pytanie padające z ust dziewczyny.
— Co im damy jako szansę na nowe życie? Nie mamy miejsca ich trzymać. Nie chcę ich fałszywie zapewniać, że znajdziemy drugi taki dom.

— A gdybyśmy im dali Ziemię? W sensie- Gdybyśmy pozwolili im żyć tutaj? — Rafa przekrzywił głowę.
— Zaaklimatyzowaliby się szybko, nie uważasz?

Dziewczyna ponownie westchnęła.
— Niby tak... Może masz rację... Ale jednak... Co jeśli ktoś to odkryje? W końcu ludzie się skapną, nie rozumiesz? Będą kolejne zjawiska... A jak ktoś się wygada, co wtedy? — przerwała, czując jak Rafcio zamyka ją w przytulasie.

— Ari, uspokój się. Proszę. Jednak musimy gdzieś się podziać... I osiedlić. Wiesz, żebyśmy się na nowo rozwinęli. — dziewczyna odwzajemniła przytulasa.

— ...też bym chciała umieć puścić tamte wspomnienia, wiesz? Chciałabym przestać myśleć o domu, ale... Nie umiem. Nie umiem przestać myśleć o tym, co się stało. Jak to wszystko się potoczyło. — zamilkła, a w jej oczach pojawiły się łzy.
— Jak zostało tam wszystko, co nam najcenniejsze. Nie mogę puścić w niepamięć czegoś, co... Co tyle znaczy. Nie chcę zapomnieć o istnieniu tamtej planety.

Chłopak przytulił mocniej okularnicę.
— Arize. — westchnął cicho — To tak nie działa. Nikt nie każe ci zapomnieć całkiem o tym. Jasne, to był nasz dom, ale... Czy ty serio chcesz się trzymać czegoś, co cię aż tak boli? No powiedz.

Spojrzał na nią, pełen troski. A i ona na niego, już nawet nie tamując łez. Ściągnęła okulary i wtuliła się w niego, zaczynając szlochać, na co mulat zaczął głaskać ją po głowie.

— Już jest okej. Ćśś... To już za nami, no nie? — ucałował jej czoło.
— Nie wracamy do tego, okej?

Ale w głowie dziewczyny panował chaos. Wszystkie wspomnienia, te lepsze i gorsze, przewijały się przez jej umysł. Czy to jej urodziny, czy dzień, w którym poznała Ceeli.

Właśnie.

Ceeli.

Jej najlepsza przyjaciółka od lat dziecięcych. Nawet nie wiedziała, czy ona żyje. Nigdy nie spotkała się że wszystkimi, którzy przeżyli. Zawsze miała jej wsparcie. Zawsze była tam, gdzie jej najbardziej potrzebowano.

Zawsze z radosnym uśmiechem na twarzy, nawet w najgorszej sytuacji. Wieczna optymistka, co czasem było wręcz dziwne, jak można trzymać się tej jednej radosnej myśli, że będzie lepiej, chociaż nie wiadomo w jakim dołku by się było.

Nawet nie wiedziała, kiedy jej szloch zintensywniał do tego stopnia, że pewnie słychać ją było na całym osiedlu.

To tak bolało. Te wspomnienia tak przeogromnie bolały.

Ale najbardziej bolało serce Rafy. Patrzeć, jak jego siostra płacze, a on nie może nic z tym zrobić.

— Hej... Arize... Będzie dobrze. Zadbam o to, żeby już się wszystko ułożyło. Nie zostaniesz sama z tym wszystkim. — uśmiechnął się ciepło do niej, i przytulił ją mocniej. Zamilkli oboje na parę minut. Arize dalej nieco się trzęsła przez szloch, który na całe szczęście cichnął z każdą minutą.

Wzięła oddech, uspokajając się.
— Yeah... Będzie już dobrze... — pociągnęła nosem.
— Musi być dobrze. Musi być tylko lepiej. — jej brat się uśmiechnął, ciesząc się, że w końcu jakiś przebłysk nadziei pojawił się w jej oczkach.

— Dokładnie. Chcesz, to zrobię ci naleśniki z Nutellą i gorącą czekoladę. Co ty na to?

— TAK! Co to za pytanie w ogóle? — uśmiechnęła się, wycierając ostatki łez.
— I jeszcze chcę z malinami.

— Dobrze, jak sobie życzysz. — chłopak się zaśmiał, wstając z balkonu. Ari wstała zaraz po nim.

— Kocham cię, wiesz? — wzięła go za rękę. — Dziękuję, że mnie wspierasz.

— Czego się nie robi dla jedynej i młodszej siostry? — uśmiechnął się, widząc jak Ari się wkurza.

— PRZYPOMINAM, TO TYLKO OSIEM MINUT.

— Tak, tak, cokolwiek. Hobbicie.

Rafael uciekł z powrotem do domu, śmiejąc się głośno. Za nim biegła okularnica, która już wypowiadała mu groźby śmierci pod nosem.

~~~~~~~~~
Więc... Ten shot jest super do tyłu w czasie, w porównaniu do poprzedniego. Mam nadzieję, że ten nie jest gorszy.

Wszystkie postacie należą do mnie.

Dzięki za czytanie ^^

will it ever work out? || oc one shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz