Rozdział V

1.1K 63 12
                                    

   — A więc... Zaklęcie czwarte ze strony sześćset sześć — zakomenderował Samaelowi Caedes, spoglądając w przód.

   Chłopak niemal natychmiast wypowiedział zaklęcie, o którego podanie prosił go jego mistrz, a także dopowiedział formułkę, mającą na celu uświadomić do czego dokładnie służy zaklęcie. Jak na razie od czasu do czasu musiał sobie jeszcze dopomagać swoją księgą zaklęć, aczkolwiek pamiętał powoli coraz więcej.

   — Może być... Powinieneś szybciej reagować, ale nie jest tak źle jak na początku — mruknął elf, ciągle nie zaszczycając go nawet krótkim spojrzeniem.

   Erazma odrobinę śmieszyła nagła surowa postawa przyjaciela. Od dawna go takiego nie widział. Dzięki temu też cieszył się, że jedzie jako pierwszy, ponieważ żaden z nich nie mógł od tak zobaczyć jego uśmiechu od ucha do ucha. Jednak znał powód, dla którego elf tak piłował Samaela. Widocznie dostrzegł w nim jakiś potencjał i postanowił, że spróbuje go nauczyć jak najwięcej tylko da radę.

   — Jeszcze raz się zaśmiejesz lub uśmiechniesz to nie ręczę za siebie, Erazm — zagroził, zamykając oczy Caedes.

   I właśnie w tamtym momencie wampirowi przestało być do śmiechu. Zaraz po usłyszeniu tych słów jego uśmiechnięte oblicze zmieniło się w grobową minę. Wolał jednak mimo wszystko nie narażać się Caedesowi, co jak co, ale to mogło się skończyć dla niego wybitnie źle. A tym razem pewnie jego ,,zwłoki" zostałyby wrzucone na konia i jechaliby dalej.

   Postanowił więc zrobić coś czego najprawdopodobniej nie robił od dobrych paru lat. Głównie było to spowodowane nawałem obowiązków wiążących się z tym, że jednak musiał przez cały czas zarządzać królestwem. Ostatecznie skoro mieli dużo czasu, a ci dwaj i tak nie zwracali na niego uwagi mógł robić co tylko mu się żywnie podobało.

   W końcu zamknął oczy. Postarał się także jak najbardziej odprężyć, wyciszyć i wsłuchać. Jego zmysły znacznie się wyostrzyły. Zaś wszystko co odczuwał oraz słyszał wprawiało go w jeszcze większy spokój. Zdążył już zapomnieć jakie to cudowne uczucie. Po jakimś czasie rozmowa Samaela i Caedesa stała się dla niego zwykłym szumem, a potem zaniknęła w odgłosach otaczającej go wokół fauny i flory.

   Zwykle robił tak, gdy szukał jakiejś zwierzyny lub czegoś podobnego. Lecz w chwilach takich jak ta jego główną intencją było połączenie się w pewien sposób z naturą. Niestety nie potrafił zrobić tego na tak zaawansowanym poziomie jak zmiennokształtni, aczkolwiek i tak bardzo to lubił. Szczerze powiedziawszy można by powiedzieć, że w latach swojej świetności był bliżej tego wszystkiego niż nie jeden z wyżej wymienionego gatunku.

   Ostatecznie po jakimś czasie wyczuwał coraz silniej zwierzynę. Coraz bardziej także pragnął móc z tego skorzystać jednak musiał się powstrzymywać. Był słaby, ponieważ prawie w ogóle nie pił krwi, nawet zwierzęcej. Z sekundy na sekundę jego pożądanie w stosunku do pokarmu rosło. Gdy jego natura już prawie przejęła nad nim kontrolę jak najszybciej zerwał to swego rodzaju ,,połączenie". Zdawał sobie sprawę, że jeśli skosztowałby krwi zwierzęcia w końcu poczułby niesamowitą ochotę na napicie się tej ludzkiej, a wtedy Samael byłby w niemałym niebezpieczeństwie.

   Erazm powoli zastanawiał się nad tym czy nie poprosić Caedesa, żeby pozwolił mu napić się swojej krwi lub wyczarował jakikolwiek substytut. Nie miał już siły walczyć z czymś co tak naprawdę trzymało go cały czas przy ,,życiu".

   — Dobrze, Erazm. Jednak dopiero, gdy dotrzemy na miejsce. Wytrzymasz do tego czasu, nieprawdaż? — odpowiedział mu nagle Caedes, przerywając na chwilę sprawdzanie wiedzy ucznia. — A ty kontynuuj. Przecież nie kazałem ci przestać — zwrócił uwagę Samaelowi, który zatrzymał się w pół słowa.

Uwięziona WolnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz