Rozdział III

2.3K 96 23
                                    

   — Zawarłem z Samaelem swego rodzaju umowę — powiedział niezmiennym tonem.

   — Jaką zaś do cholery umowę? — warknął wampir oburzony ich kolaboranckim zachowaniem. Nie przypuszczał, że Caedes może od tak po prostu zawrzeć umowę z jakąś nic nie znaczącą przybłędą.

   — Grzeczniej, Erazm, grzeczniej. Dobrze wiesz, co cię może spotkać, gdy stracę cierpliwość — syknął elf, marszcząc brwi.

   Wampir nie odezwał się więcej, nie chciał dokładać sobie kolejnych kłopotów. A te związane z zadzieraniem z Caedesem mogły się okazać nawet śmiertelne. Nie miał ochoty marnować energii na powolną regenerację ciała. Zazwyczaj regenerował się szybko, jednak jeśli to elf był przyczyną jego „śmierci" nie było to już takie proste. Po niektórych takich zdarzeniach wciąż miał blizny, co było już całkowicie niespotykane u jego rasy.

   — No, i tak ma być — zaśmiał się impertynencko Caedes prosto w twarz swego rozmówcy. Jego usta zaś wykrzywiły się w niemiłym dla oka uśmiechu, który budził lekko rzecz ujmując; przerażenie. — W każdym razie... Stwierdzam, że jednak większość lepiej zachować przed tobą w tajemnicy, więc powiem to co najważniejsze — począł wyjaśniać i właściwie na tym zakończył elf. — Pakuj się — dodał, a jego twarz znów nie wyrażała żadnych emocji. Jedynie spojrzenie tętniło dumą oraz poczuciem wyższości.

   — Nie — odparł Erazm, mimo wszystko nie chcąc się godzić na coś w ciemno. — Nie dopóki nie wytłumaczysz mi wszystkiego od początku do końca — dopowiedział, a w jego oczach można było zauważyć to samo co u Caedesa.

   Dla Samaela już samą tę wymianę zdań można by było na spokojnie nazwać starciem tytanów. Czuł bijącą od nich pewność siebie, a także siłę. Było to niezwykle przerażające nawet dla osoby trzeciej, która w tym nie uczestniczyła. Nie chciał wiedzieć jaką mocą dysponują tak naprawdę, ponieważ mogłoby się okazać to dla niego zdecydowanie zbyt wiele. 

    — Nie powinno cię to interesować skoro i tak nie chcesz jechać — warknął elf, szczerząc lekko zęby. — A teraz zbieraj swoje wiekowe dupsko i się pakuj, bo nie zamierzam czekać! Jeśli się nie zbierzesz w ciągu maksimum dwóch godzin to zabierzemy cię w kawałkach! Zrozumiano?! — zagroził mu szatyn, tonem którym przestraszyłby nawet największego twardziela.

   Erazm nie powiedział nic więcej. Zrezygnował. Wiedział, że jeszcze parę słów, a Caedes przeszedłby do rękoczynów. Elf był od niego o dużo silniejszy, czego doświadczył wielokrotnie tak samo jak śmierci z jego rąk, więc wolał jednak odpuścić. Chciał powiedzieć jeszcze wiele, ale nie miał na tyle odwagi, żeby rzeczywiście wypowiedzieć to na głos.

   Westchnął jedynie ciężko, a potem udał się do zamku, aby spakować najważniejsze rzeczy i poinformować służbę co do nagłego wyjazdu. Jego chęć do jakiegokolwiek chociażby wychodzenia poza zamek i jego dziedziniec wynosiła nawet mniej niż zero. Miał nadzieję, że ostatecznie dowie się, co to za umowa, którą zawarli. Mimo wszystko on również był w to teraz zamieszany, więc uważał, że powinien wiedzieć chociaż minimum.

   — A ty nie musisz się niczego bać, tobie nic nie zrobię, a wręcz przeciwnie — zwrócił się do Samaela Caedes, gdy wampir zniknął im z pola widzenia. — Tylko przy nim puszczają mi tak nerwy, więc nie masz się czym martwić — dodał, uśmiechając się przyjaźnie do chłopaka.

   — Rozumiem... — odparł zamyślony. — Dziękuję — wydusił z siebie po chwili, zdając sobie sprawę, że powinien zrobić to już na samym początku.

   — Nie masz za co dziękować. Właściwie straszenie go to niezła zabawa — odpowiedział, szczerząc się i poczochrał go po głowie, a jego loki rozeszły się jeszcze bardziej na wszystkie strony. — Jak zgaduję nie musisz się pakować — dopowiedział, zostawiając jego włosy w spokoju, a potem krzyżując ramiona na piersi.

Uwięziona WolnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz