Rozdział VII

967 54 11
                                    

    Caedes jak najszybciej odszukał na trybunach Erazma, który skrył się w sumie w jakimś kącie. Nie dziwiło go to, ponieważ w takich sytuacjach wampir wolał pozostać na uboczu niż pchać się w rozwrzeszczany tłum dopingujący najczęściej któregoś z zawodników.

    — Z kim walczy? — zapytał elf, siadając tuż obok niego.

    — Z jakimś zmiennokształtnym, może być ciężko, bo to wilk — odpowiedział Erazm, przyglądając się uważnie przeciwnikowi Samaela.

    Walka jako tako sama w sobie się jeszcze nie rozpoczęła, jedynie wywołali zawodników, aby mogli sobie przed nią podać dłoń w ramach szacunku. Co do przeciwnika rzeczywiście był nim wilk. Jednak Caedes wiedział, że nie byle jaki, pochodził z jednej z silniejszych watah. Był bardzo silny, ale czuł, że Samael miał szanse. Od wilka biła duma i wygórowane zdanie o sobie. Łatwo mógł popełnić błąd co tylko jeszcze bardziej ułatwiłoby chłopakowi sprawę.

    — Nie martw się tak. W razie czego będzie miał nauczkę, że porwał się z motyką na słońce — odezwał się w pewnym momencie Erazm, chcąc go trochę pocieszyć, jednak jego słowa wywołały zupełnie odwrotny efekt.

    — Nie powinienem był zezwalać mu walczyć... — mruczał do siebie co chwile coraz bardziej załamany Caedes.

    Wampir po tym stwierdził, że lepiej będzie jeśli więcej się nie odezwie na ten temat. Wolał nie powodować u elfa jeszcze większego załamania. Walka sama w sobie jeszcze się nie zaczęła, więc szatyn mamrotał sam do siebie najgorsze i najczarniejsze scenariusze, biorąc pod uwagę dosłownie wszystko co mogłoby się wydarzyć.

***

    Oczywistym było, że przez Samaela przemawiał w tamtej chwili stres. Czuł również uzasadniony strach. Nie miał pojęcia, czego mógłby się spodziewać, więc tym bardziej kumulowały się w nim negatywne emocje adekwatne do tej chwili.

    W końcu usłyszał wzmocniony zaklęciem głos prowadzącego. Został wywołany. Nie miał już wyboru, musiał stanąć do walki.Ostatecznie stanął przed większym od niego zmiennokształtnym. Był widocznie od niego wyższy i po posturze można było stwierdzić, że także i silniejszy, aczkolwiek starał się nie tracić nadziei. Chciał wygrać, a jeśli nie tym razem to zawsze istniała szansa,że uda mu się uczestniczyć również za rok, biorąc pod uwagę opcję, że umowa z Caedesem wypali.

    Spojrzał na prowadzącego. Na jego twarzy gościł uśmiech, to był pierwszy raz, gdy to on miał za zadanie wszystko prowadzić. Jednak i tak to wszystko w tamtym momencie niezbyt się liczyło, ważniejsi byli ci, którzy za parę minut — bądź nawet sekund — mieli walczyć.

    Dokładniej rzecz ujmując przeciwnikiem Samaela był wysoki chłopak, o żółtych oczach, które były typowe dla zmiennokształtnych przedstawicieli jego gatunku oraz watahy. Posiadał również czarne włosy, w które idealnie niemal wtapiały się jego uszy. Pomimo swojej groźnej aparycji wydawał się całkiem przyjazny przez miły uśmiech, którym obdarzył Samaela zaraz po wejściu na arenę.

    — A więc zaczynajmy! — krzyknął prowadzący, spoglądając na uczestników po raz kolejny. — Podajcie sobie dłonie i możecie walczyć — zwrócił się nagle do nich.

    Samael i jego przeciwnik kiwnęli głową na znak, że rozumieją. Zgodnie z tym, co powiedział mężczyzna wyciągnęli dłonie i je sobie uścisnęli. Chwyt zmiennokształtnego był nadzwyczaj mocny, niemal miażdżący. Mimo wszystko chłopaka to nie przestraszyło. Starał się już mniej więcej oszacować po tym jakiego typu zaklęć mógłby użyć wilk.

    — Miło mi cię poznać, jestem Lavy — przedstawił się jeszcze krótko zmiennokształtny.

    — Mi również, Samael — odparł brunet, odwdzięczając tę uprzejmość.

Uwięziona WolnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz