Rozdział 5 (Kto słowem wojuje)

8.5K 709 131
                                    

Felicia


— Jak sprawy z Alexem? — zapytała prosto z mostu Gwen, pchając wózek sklepowy po szerokiej alejce.

Jego kółko piszczało wściekle, zacinając się przy każdym kolejnym obrocie, co wyraźnie wprawiało moją przyjaciółkę w irytację. Przeklinała pod nosem, lustrując z cichym prychnięciem przydługawą listę zakupów.

— Kontrakt dobiegł końca — odpowiedziałam mechanicznie, zatrzymując się przy koszu z przecenionymi książkami.

Jedna z nich szczególnie przykuła moją uwagę, wabiąc czarną okładką i subtelną grafiką.

— Tyle wiedziałam już wcześniej — mruknęła, przesuwając z hukiem plastikowe opakowania na jednej z półek. — Ale co dalej?

Westchnęłam, zatrzaskując trzymany tom z hukiem. Rzuciłam jej poirytowane spojrzenie, dając znać, że nie miałam jeszcze ochoty na wałkowanie tamtego tematu, ona jednak nic sobie z tego nie robiła. Wesoły dżingiel sklepowy zagłuszył wszystkie inne dźwięki, mocno kontrastując swoją wesołością z naszymi grobowymi nastrojami.

Zapraszamy państwa na dział mięsny! Tylko dziś dwukilogramowe worki suszonej wołowiny sweet & hot za dziesięć dolarów!

— Jak to co? — zapytałam, wrzucając książkę do wózka. — Jutro idę dokończyć formalności i opróżnić szafkę.

— A co z tym mieszkaniem? — Stanęła przede mną. Tamtego dnia zdecydowanie nie była w swoim szczytowym nastroju. — Jesteś pewna, że chcesz się tam przeprowadzić?

Położyłam jej ręce na ramionach i przywołałam na twarz jedną z najbardziej stoickich min, na jakie tylko było mnie wtedy stać. Obok nas przechodziły dziesiątki ludzi, my jednak na chwilę zapomniałyśmy, że sklep spożywczy wcale nie był najlepszym miejscem na rozmowę.

— Tak. — Pokiwałam żarliwie głową. — Nie stać mnie na nic lepszego, pamiętaj o tym.

Jęknęła i wzniosła ręce do góry, nie mówiąc nic więcej. Jej wargi powoli zaczynały unosić się do góry, więc uznałam to za mały sukces. Poirytowana Gwen była gorsza od wszystkich demonów ciemności razem wziętych.

— Dzień dobry! Może skuszą się panie na próbkę naszego nowego batonika zbożowego? — zagadał do nas uśmiechnięty staruszek, stojący przy jednej z wysp promocyjnych. — Polecam szczególnie smak żurawinowy.

Mimowolnie pomyślałam, że pewnie musiał w ten sposób dorabiać do swojej niezbyt wielkiej emerytury, dlatego z najszerszym uśmiechem na jaki było mnie stać podeszłam do niego i wrzuciłam kawałek słodkiego ulepku do ust. Początkowo uznałam, że Madani również była rozczulona jego siwymi włosami, okularami i zmarszczkami, czar jednak prysł, gdy włączyła się do mojej rozmowy z mężczyzną.

— Czemu nikt nie pomyślał, żeby zrobić podobne stanowiska z próbkami alkoholi? — zapytała poważnym tonem, krzyżując ręce na piersi.

Nasz rozmówca zmieszał się nieco, wyraźnie zaskoczony.

— Zawsze może pani napisać o tym w ankiecie dla klientów! — stwierdził wesoło i podsunął jej świstek, razem z długopisem, który miał ten sam odcień czerwieni, co jego służbowy polar.

Oczywiście musiała to zrobić. Czasem po prostu nie wiedziała kiedy odpuścić, ale właśnie za to ją kochałam.

Kiedy w końcu pożegnałyśmy się z Tonym i zapełniłyśmy wózek masą produktów na nasz ostatni wspólny wieczór, udałyśmy się do alejki, w której miało być coś, czego Gwen bardzo potrzebowała. Dreptałam za nią bezmyślnie, ciągle myśląc o tym, że przecenione puchate ręczniki miały ten sam głęboki odcień niebieskiego, co oczy Thomasa.

Obrończyni [W SPRZEDAŻY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz