Podsumowując: za 10 minut rozpocznie się mecz Ravenclaw-Huffelpuff, a ja mam ochotę pozabijać połowę swojej drużyny.
Dlaczego? Już tłumaczę.
Nasz kapitan, a mój brat przyjął bardzo słabą taktykę. Przez ostatni tydzień próbowałam wbić mu do tego zakłutego łba że to nie przejdzie.
Ale pomijając fakt taktyki jest coś jeszcze.
Ten mecz na pewno nie skończy się dobrze.
***
-Cornell! Uważaj!- usłyszawszy głos Adama zrobiłam unik, a tłuczek przeleciał tuż obok mojej głowy.
Coś było nie tak. Sytuacja przypominała pamiętny mecz Gryffindoru ze Slytherinem podczas drugiego roku.
Nie. To było gorsze. Zaklęcia latały z każdej strony i mimo tego że nie było ich widać większość obecnych osób zdawała sobie z tego doskonale sprawę.
Otrząsnowszy się z szoku zaczęłam wypatrywać znicza.
-Bingo.
W mgnieniu oka ruszyłam w jego stronę unikając przy tym zaklęć rzucanych w moją stronę. Po trybunach rozległy się szepty. Większość była przerażona.
Byłam w tej większości.
Szukający domu Borsuka zauważywszy znicz, ruszył za mną.
Jego pościg nie potrwał jednak długo ponieważ zaklęcie trafiło w jego miotłę i zniszczyło ją doszczętnie.
Chłopak spadał z 50 metrów. Gdy uderzy o ziemię w najlepszym przypadku przerwie rdzeń kręgowy, w najgorszym umrze.
Uświadomiwszy sobie to, odpuściłam sobie łapanie znicza i ruszyłam w stronę spadającego Puchona.
Gdy był w połowie drogi do grobu udało mi się go złapać. Chłopak wisiał pod Nimbusem gorączkowo się mnie trzymając. Wiedziałam że nie utrzymam go długo i jak tak dalej pójdzie spadniemy oboje.
Kolejne zaklęcia latały w powietrzu. Byliśmy łatwym celem.
Jednak nie zaklęcie przyczyniło się do tego co stało się chwilę potem.
Ześlizgnęła się z miotły.
To koniec.
Nie będzie ratunku.
Wszystko się zatrzymało.
Uczniowie i nauczyciele patrzyli na wszystko z przerażeniem.
Mimo tego jedną osoba zdążyła się w porę otrząsnąć. Razem z Puchonem zawiśliśmy kilka centymetrów nad ziemią, po czym opadliśmy na nią.
Tylko że nie ze skutkiem śmiertelnym.
-My żyjemy!- krzyknął uradowany chłopak.- Cornelle my żyjemy!
- Widzę Max. - potrzebowałam jeszcze paru chwil na zrozumienie tego co się wokół mnie działo. To wszystko stało się tak szybko.
- Cornelle! Max! Tak się o was bałam! - mój puchoński przyjaciel rzuciła się na nas niemal płacząc. Nie dziwiłam musię. Sama byłam tego bliska.
***
Ethan P.O.V
- Co z nią? - pierwszym co usłyszałem po wyjściu ze skrzydła szpitalnego było właśnie to pytanie.
- Dlaczego sam nie sprawdzisz? - zagadnąłem Ślizgona.
- Bo mnie nienawidzi.
To był dobry argument.
- Wszystko z nią w porządku.
Nie zwracając już uwagi na chłopaka odszedłem. Bynajmniej taki miałem zamiar.
- Myślisz że mi wybaczy? Kiedykolwiek?
- Nie wiem, ale mogę ci pomóc Draco. Tylko idźmy w bardziej ustronne miejsce.
Siema ziomki poziomki
Tak wiem, zawiesiłam to coś, ale miałam coś w stylu weny 😶
Tak wiem, trochę słaby rozdział ale zawsze coś
Adijos ❤️
CZYTASZ
Cholerny Arystokrata |Draco Malfoy
FanfictionHistoria nastoletniej dość bezczelnej i oschłej Krukonki czystej krwi Cornelle Lauren Evans, córki Annabeth Elizabeth Evans. Przez przyjaźń matki dziewczyny z Narcyzą czarownica i jej dwóch braci byli od zawsze "zmuszeni" do przyjaźnienia się z młod...