Poranna pogoda zaskoczyła Gellerta. Upał poprzedniego dnia zastąpił podszyty chłodem wiatr i warstwa ciemnych chmur zasłaniających błękit nieba. Odetchnął z ulgą. Gorąco całego tygodnia już dawało mu się we znaki, a teraz mógł nareszcie od niego odpocząć.
Podniecony myślami o nadchodzących wydarzeniach tego dnia ubrał się stosowanie do okazji. Czarna, aksamitna koszula spływała wokół jego ciała intensywnie kontrastując z jasnym kolorem skóry, włosów i jednego z oczu. Grindelwald stojąc przed lustrem w łazience wsunął koszulę w spodnie i zapiął skórzany pasek z ozdobną klamrą. Przeczesał dłonią włosy i gdy te nie chciały się ułożyć zgodnie z jego zamysłem przygładził je z pomocą wody. Przylepił na usta zawadiacki uśmieszek i zszedł do kuchni na śniadanie.
Ciotka od rana na nogach czekała już na niego z gotowym posiłkiem. Gellert patrząc na stół stwierdził, że musiała już być u piekarza, bo w koszyku na pieczywo piętrzył się stosik jeszcze ciepłych bułek. Pokrojone plastry mięsa i sera wyłożone na talerzu kusiły blondyna, któremu mimo pokaźnej kolacji, teraz kiszki marsza grały. Witając się grzecznie z Bathildą zasiadł do stołu. Zjadł w ciszy, jak zwykle. Jednak tym razem musiał kiwać głową udając, że słucha opowieści o ogródkowych przygodach sąsiadek Bagshot.
- Dziękuję- mruknął odsuwając od siebie pusty talerz.
Odszedł od stołu siląc się na spokojny krok, ale energia rozrywała go od środka. Chciał już być z Albusem, samo to by mu w zupełności wystarczyło. W swoim pokoju, zgodnie z radą przyjaciela spakował do plecaka skradzione ze śniadania dwie bułki, jakieś mugolskie słodycze, które kupił na wszelki wypadek będąc w Londynie i swój przysmak- paski suszonego kurczaka. Albus go nie znosił, ale Grindelwald nie potrafił sobie odmówić.
Zaklęciem przywołał schowany gdzieś głęboko, w którejś z szuflad komody nożyk kieszonkowy. Zabierał go na każde dalsze wyjścia. Głupi nawyk, patrząc na fakt, że wszystko co mógłby nim zrobić można też wykonać za pomocą różdżki.
Spakował też Baśnie barda Beedla. Chciał pokazać je przyjacielowi, pochwalić się posiadaniem jednego z najstarszych wydań. Takie znalezisko to nie lada gratka w świecie czarodziejów. Posiadanie książki miało dodatkowy atut. Czarodzieje od dziecka znali te historyjki i wiedzieli o istnieniu Insygniów Śmierci. Wykorzystanie zakorzenionej już głęboko w tradycji historii mogło zintensyfikować efekt wywarty na przyszłych poplecznikach. Przedstawienie tego rozumowania Albusowi wydało się Grindelwaldowi słusznością.
Był już niemal spakowany, kiedy Bathilda weszła do jego pokoju. Zrobiła to bez pukania, więc Gellert od razu zauważył, że coś musi być nie tak. Pozornie obojętnym gestem wziął różdżkę w dłoń i odwrócił się przodem do kobiety. Skupienie przeważyło nad szalejącymi w jego organizmie ekscytacją i podnieceniem. Bagshot stała w progu patrząc na niego z niezrozumiałym dla blondyna wyrazem twarzy. Lustrowała wzrokiem obojętną maskę na twarzy Grindelwalda.
- Coś się stało ciociu?- zapytał pogodnym głosem, choć w jego aparycji nie zaszła żadna zmiana.
Kobieta ku jego zaskoczeniu uniosła dłoń, z której zwisał jego naszyjnik. Wisior przedstawiający Insygnia Śmierci kołysał się powoli. Gellert patrząc na niego poczuł jak wzbiera w nim złość. Skierował podejrzliwe spojrzenie dwukolorowych oczu na Bathildę, która nie powinna nawet wiedzieć o istnieniu tego przedmiotu.
- Znalazłam to w łazience Gellercie- powiedziała rozdygotana. Grindelwald westchnął, wszystko stało się jasne.- Nie wiem jak było w twoich rodzinnych stronach, ale tu, drogi chłopcze, nie patrzy się przychylnie na ten znak.
- Dobrze wiem jak jest- wyrwało mu się zza zaciśniętych zębów. Symbol prawie nigdzie nie był tolerowany więc nic dziwnego, że gdy w Durmstrangu odkryto, że utrwalił go na ścianie, skończyło się przymykanie oczu na jego eksperymenty i badania.
CZYTASZ
《Przysięga》Grindeldore
FanfictionJak doszło do tego, że Albus Dumbledore i Gellert Grindelwald zawarli braterstwo krwi? Niewielu wiedziało, że to z miłości. Miłości, w której przetrwanie niewielu wierzyło.