Rozdział 6

449 30 5
                                    

Reader P.O.V

Szliśmy już w stronę naszej wioski.

Tak samo, jak wcześniej znajdowaliśmy się w lesie.

Piękna kojąca zieleń, tak jak tamtym razem, otaczała nas z każdej strony.

Chyba nie muszę przypominać, jak bardzo kocham lasy, w dodatku wiał milutki wiaterek, który wplątywał się w moje (H/C) włosy.

***

Drogę od bramy aż dotąd szatyneczka dziwnie przemilczała i tylko bez prezerwy wpatrywała się we mnie zabójczym wzrokiem... To chyba za te dango... Módlmy się, żeby jednak nie.

Jeśli jednak tak to w testamencie wszystko przepisuje na biednych i bezdomnych, żeby ludzie myśleli, że byłam dobrym człowiekiem... Oczywiście wszystko potem mają mi ładnie zwrócić z odsetkami w końcu nic za darmo.

Wracając, dzisiaj mieliśmy już dojść do Liścia. Ten fakt cieszy mnie z dwóch powodów. Po pierwsze wrócę do swojego kochanego łóżeczka, po drugie wreszcie pozbędę się zbędnego balastu, jakim jest szatyneczka... chociaż nie było z nią tak źle, jak się spodziewałam... a no i jeszcze jest to z Jouninem... ale to tylko taki dodatek.

***

Nie wiem, ile tak idziemy, ale jestem już padnięta, nogi odmawiały mi posłuszeństwa, chciałabym, zrobić postój, ale wpierw musiałabym się o to spytać Itachiego, ale nie jestem pewna czy to dobry pomysł pytać się o cokolwiek teraz Itachiego, kiedy jest w trybie mordowania.

A co mi tam! Przecież swojego partnera chyba nie zabije! Prawda?

— Itaaaachiiii! Jestem paaadniętaaaa — zebrałam się w sobie i zawołałam chłopaka.

— Yhmym — odparł bez uczuć i wlepił jeszcze bardziej we mnie swój morderczy wzrok — Bardzo ciekawe — dodał tak samo zimno.

— Grozą powiało... — przewróciłam oczami — No weź, już się tak nie gniewaj. Pamiętaj, to, że nie dostałeś dango to tylko i wyłącznie twoja wina! Poza tym zaczyna się ściemniać a nocą nie będziemy iść! - spojrzałam na niego wymownie — Oj no sen dobrze ci zrobi! Może ktoś cię po drodze ukradnie, hm?

— Wiesz co jeszcze byłoby dobre? — i tutaj doskonale wiedziałam co ma zamiar zaraz powiedzieć — MOJE DANGO! — wiedziałam... — Przecież nic ci takiego nie zrobiłem a ty mnie tak torturujesz! Dajże człowiekowi żyć!

— Przecież ci nie zabraniam żyć.

— A ty myślisz, że czym ja się inhaluję? No chyba nie tym, czym te wszystkie plebsy z całego świata?! — krzyknął i skrzyżował ręce robiąc naburmuszoną minkę i to wyglądało całkiem... słodko? Tak to zdecydowanie było nawet słodziutkie.

— Wiesz... czasami rzeczywistość boli... i biologia też... i tlen... i w ogóle płuca... i... jak ty chcesz oddychać dango?

— Jak mi dasz to ci zademonstruje — spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, któremu niestety uległam...

— Niech będzie... już wolę ci teraz dać niż potem przez całą drogę słuchać twojego narzekania... — sięgnęłam do plecaka po zwój z jedzeniem. Rozwinęłam go i odpieczętowałam dość duże pudełko z dango w środku. Podałam je chłopakowi, po czym znów sięgnęłam do plecaka, żeby znaleźć śpiwór.

Jedno Spojrzenie [~Itachi x Reader~]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz