Kiedy wyszedłem z labiryntu, John rzucił mi się na szyję i radośnie zameczał.
Spowodowało to, że prawie się uśmiechnąłem.Prawie. Cały czas myślałem o córce Hekate. O tym, dlaczego zostawiła mnie w labiryncie i o klątwie, która sprawiła, żeświat był dla niej taki podły... I tej przepowiedni.
- A gdzie Raven?- zapytał satyr, patrząc w kierunku, z którego przyszedłem.
No, cóż. To pytanie musiało paść.
- Ona, eee...- co miałem niby powiedzieć?! Że wyparła się herosów?! Że wyparła się swoich przyjaciół?! Że wyparła się mnie?
- Ona musi coś załatwić i eee mamy się spotkać z nią w Obozie Herosów.Kłamstwo jak każde, ale chyba Johna nie przekonało. Cóż, przynajmniej próbowałem.
Eris przez cały ten czas patrzyła się na nas wzrokiem pełnym satysfakcji. Cieszyła się, że nie ma z nami Raven. Cieszyła się, że się pokłóciliśmy. Więc to był jej plan?Cóż... Nie cieszyła się przynajmniej, że teraz mam jabłko i mogę w każdej chwili zanieść je na Olimp, niszcząc wszystko, co udało jej się do tej pory stworzyć.
Wyciągnąłem złoty telefon i pokazałem go bogini.
- Znalazłem to, czego szukałem, wróciłem żywy. Wygraliśmy.Eris skrzywiła się, ale kiwnęła głową.
- Dobrze. Zabawa nie była taka zła... Macie kilka minut na opuszczenie mojego domostwa. Potem umowa, którą z wami zawarłam, zostanie unieważniona- machnęła ręką, a w jej zgrabnych palcach ukazała się klepsydra.- Zaczynam odliczać.Tak więc, po dzikim rajdzie jakimś „pożyczonym" jeepem i równie dzikim porzuceniem go przy kontroli policji, znaleźliśmy się przy drucie kolczastym otaczającym pobliskie lotnisko.
- Jak zamierzasz polecieć samolotem, nie mając biletu i pieniędzy?- zapytał zirytowany John.
- Poczekaj, myślę...
- Ach, to wszystko przez Raven! Znowu dała dyla dla jakiejś „ważnej sprawy", tak? Zostawiając nas samych z brudną robotą do wykonania. Nigdy jej nie lubiłem, przerażała mnie. A teraz, gdyby tu była moglibyśmy...Z każdym słowem, które wypowiadał, miałem większą ochotę go palnąć. W końcu nie wytrzymałem i szarpnąłem za jego koszulkę.
- Nigdy-więcej-nie-mów-tak-o-Raven... Nic nie wiesz, ja... Ugh! Czy wyraziłem się jasno?!John kiwnął głową przerażony, zapewne nie wiedząc, skąd u mnie takie rozdrażnienie. W sumie, ja sam nie wiedziałem, dlaczego tak się zachowałem, przecież... Wyciągnąłem powoli telefon z kieszeni. Na ekranie Iphona migał czerwony komunikat: Aplikacja Kłótnia w toku.
- A więc tak to działa- szepnął John, a ja dałem Eris plusa za jej jakże wybitne poczucie humoru.
- Musimy uważać, żeby jabłko nad nami nie zawładnęło... Jeśli to zrobi- nici z ratowania Olimpu.
A potem wpadłem na genialny pomysł dostania się do samolotu.
- Gotowy?- zapytałem Johna, sprawdzając, czy na pewno jest dobrze przywiązany.
- Meee. Czy mogę jeszcze z tego zrezygnować?
Pokręciłem głową. Może mój plan był z lekka szurnięty, ale byłem pewny, że zadziała. No, prawie pewny.
- Nic nam się nie stanie, potrafię jako tako kontrolować wiatr, więc najprawdopodobniej się nie rozbijemy.
John przełknął ślinę spoglądając w dół wzgórza, na które go zaciągnąłem. Z góry rozciągał się idealny widok na lotnisko, a tak dokładnie, na pas startowy, na który właśnie wjeżdżał samolot. Nie mieliśmy czasu na przygotowywania.
Przywiązałem uprząż Johna do mojej i mocno złapałem go za oba ramiona.
- Gotowy?- powtórzyłem, a on pokręcił głową.- Raz...- samolot zaczął rozpędzać się na pasie.- Dwa...- John zamknął oczy, ale ja musiałem przyglądać się odbijającej się od ziemi maszynie.- Trzy!
Wyskoczyliśmy w górę, a ja poprosiłem wiatry, o leciuteńkie wsparcie.
Powietrze wypchnęło nas do przodu jak korek od szampana i już chwilę później lecieliśmy na równi z boeingiem 737. Skorygowałem nurt powietrza, żeby znaleźć się bliżej prawego skrzydła.- Dobra John, twoja kolej!- wrzasnąłem, próbując przekrzyczeć pęd powietrza i warkot samolotu.- Jeśli wpadniemy w wirniki silników to po nas!
John dał znak, że zrozumiał, a potem puścił się mnie i przeskoczył odstęp między mną, a maszyną lądując kopytami (które swoją drogą okazały się niezwykle czepne) na skrzydle.
Odetchnąłem z ulgą. Sam nie byłem w stanie podlecieć, bo zassało by mnie do jednego z silników samolotu. A to chyba nie byłoby takie przyjemne.
Poczułem, że robię się zmęczony. W końcu prułem powietrze z niezwykłą prędkością na równi z pokaźnym samolotem pasażerskim. Kto by nie był zmęczony?!
Ostatkiem sił krzyknąłem do Johna:
- Ciągnij!- John szarpnął za zwój lin, którą byliśmy połączeni, a w następnej chwili ciężki balast w postaci zmęczonego syna Zeusa wylądował na samolocie obok satyra.John przysunął się bliżej mnie.
- Co teraz?!- wrzasnął.Rozejrzałem się. Na skrzydłach boeinga potwornie wiało, a przez tabuny zimnego powietrza łatwo było spaść. Musieliśmy dostać się bliżej kadłuba, tam pęd powietrza był mniejszy.
Zaczęliśmy się więc czołgać w stronę okien, próbując jednocześnie nie zlecieć z rozpędzonej maszyny. Blagałem wiatry, żeby nas oszczędziły.
W końcu, kiedy znaleźliśmy się tuż przy części dla pasażerów (nie tych na gapę), oparliśmy się o białą blachę, kurczowo łapiąc się czego popadnie.
Skupiłem myśli, a następnie wiatr mniej wiał w naszą stronę. Mogliśmy się odrobinę rozluźnić.
- Eeee, Max?- drgnąłem, słysząc zakłopotany głos Johna. Podążyłem za jego wzrokiem.Przez okno z rozdziawioną szeroko buzią gapił się na nas jakiś pięcioletni chłopiec. Uśmiechnąłem się i pomachałem mu. Odmachał, ale nadal nie zmieniał wyrazu twarzy.
- Cóż, jeszcze nie uratowaliśmy Olimpu, a już jesteśmy uwielbiani.
CZYTASZ
Percy Jackson - Nowe Pokolenie - Niezgoda.
FanfictionJednego dnia życie trzynastoletniego Maxa Johnsona wywróciło się do góry nogami. Bo co innego można powiedzieć o dniu, w którym atakują cię potwory, spadasz z dziewięćdziesięciu metrów, a twojemu najlepszemu kumplowi wyrastają kopyta? Jakie sekrety...