12

242 14 0
                                    

*Perspektywa Clary*


Umówiłam się z nim na hmmm randkę?
Sama nie wiem dlaczego, może było mi go żal? Starał się do mnie zbliżyć a ja mu to skutecznie utrudniałam. Postanowiłam trochę poćwiczyć, zamiast myśleć o nadchodzącym wieczorze. Już szłam w kierunku sali treningowej, gdy przypomniałam sobie, że niedługo zaczyna się zmiana Izabell. Nie chciałam być niemiła, więc zawróciłam w kierunku pokoju dziewczyny. Stanęłam przed odpowiednimi drzwiami i zapukałam. Po chwili w drzwiach ukazała mi się ciemna czupryna dziewczyny.
-Cześć.-powiedziałam trochę niepewnie.

*Perspektywa Izabell*

Właśnie zbierałam się do wyjścia, gdy usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam po drugiej stronie córkę Valentina.
-Cześć.-powiedziała.
-Hej, co Cię do mnie sprowadza?-spytałam uprzejmie, co było do mnie zupełnie nie podobne.
-Mam do Ciebie prośbę Izabell- powiedziała cicho. Zachowywała się zupełnie inaczej, niż przy naszym pierwszym spotkaniu. Wtedy była pewna i twarda, zaś teraz bezbronna i zakłopotana.
-Mów mi Izzy, będzie szybciej- próbowałam zachęcić ją do wyznania.
-No bo chciałam poćwiczyć, ale przypomniałam sobie, że teraz jest Twoja kolej, więc przyszłam zapytać, czy mogłabym poćwiczyć z Tobą? Znaczy byłabym gdzieś z boku i bym Ci nie przeszkadzała. A potem mogłabym oprowadzić Cię trochę po Willi- Wypaliła po czym zarumieniła się jak jabłko.
-Zgoda, możemy nawet razem poćwiczyć i tak miałam poszukać kogoś, bo samemu jest okropnie nudno- odpowiedziałam, po czym na chwilę wróciłam do pokoju i chwyciłam klucze oraz kurtkę -Możemy iść- rzekłam do Clarissy.

*Perspektywa Clary*

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Właśnie w prezencie otrzymałam dodatkowy trening. Przy okazji przełamałam pierwsze lody z Izabell. Nie jestem pewna, czy powinnam, ale w końcu będziemy razem mieszkać, więc przydałoby się z kimś zakolegować. Dodatkowo byli to pierwsi Nephilim, których poznałam poza Simonem i rodziną. Po drodze dużo rozmawiałyśmy. Okazało się że dziewczyna jest w moim wieku, kocha zakupy i wszelką modę. Miałam nadzieję, że jest to początek wielkiej przyjaźni.
Jednak musiałam skończyć moje głębokie rozmyślania, bo dotarłyśmy do sali treningowej. Popatrzyłyśmy na siebie porozumiewawczo i bez słowa rozpoczęłyśmy rozgrzewkę. Po około dwudziestu minutach byłyśmy gotowe do walki.
-Jaką broń bierzesz?-spytałam
-Bicz a ty?-zapytała
-Niech będą sztylety- rzekłam chwytając broń.
Stanęłyśmy na przeciw siebie i zaczęłyśmy pojedynek. Pierwsza zaatakowała Izzy próbując strącić mnie z nóg. Zgrabnie podskoczyłam i rzuciłam sztyletem w łydkę dziewczyny. Bicz złapał sztylet i szybko odbił w moją stronę. Zrobiłam szpagat jednocześnie celując w kostkę szatynki. Trafiłam. Dziewczyna upadła a ja zdziwiona nic nie zrobiłam. Dopiero, gdy usłyszałam cichy syk bólu wydobywający się z ust Izabell podbiegłam do niej wyciągając stellę.
-Przepraszam Izzy. Naprawdę nie chciałam- Szepnęłam rysując runę na dłoni szatynki.
-Daj spokój. Ładny rzut- pochwaliła- Co to za znak?-spytała patrząc na dłoń. Też spojrzałam na to miejsce. Widniała na nim runa zupełnie nie przypominająca Iratze. Był to znak prosty, składający się z kilku połączonych ze sobą kresek. Chwyciłam za nóż i postanowiłam go zniekształcić, by nie miał żadnej mocy.
-Czekaj- chwyciła mnie Izzy za dłoń w której trzymałam broń- Moja noga się zagoiła- dodała
Miała rację, jej noga oprócz śladu zakrzepniętej krwi wyglądała na zdrową.
-Musimy iść do mojego ojca- Powiedziałam wstając i wyciągając dłoń do towarzyszki. Ta jednak mnie zlekceważyła i wstała sama.

*Perspektywa Valentina*

Siedziałem w gabinecie, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem a moim oczom ukazała się przestraszona twarz Clarissy i obojętna Izabell. Dopiero po chwili zauważyłem, że dziewczyna ma krew na kostce a obie ubrane są w czarne stroje treningowe.
-O co chodzi?-spytałem.
-Ojcze, potrzebujemy twojej pomocy- Powiedziała Clary
-Zatem wejdźcie -Rzekłem otwierając szerzej drzwi
-Musisz nam pomóc- zaczęła córka sadzając Izabell na fotelu.- Wiesz co to za runa?-spytała wskazując na dłoń szatynki. Popatrzyłem na nią i znieruchomiałem. Na ręce dziewczyny widniał blaknący już znak z Szarej Księgi. Runa bardzo potężna i trudna do narysowania.
-Kto to stworzył?-Spytałem
-Ja, ale zupełnie nieświadomie- Powiedziała Clarissa zaczynając się tłumaczyć.
-Co to za różnica? Ważne, że działa- powiedziała Izabella.
-Siadaj- powiedziałem poważnie. Usiadłem przy biurku i zacząłem szukać Szarej Księgi.
-Narysowałaś starą runę leczniczą. Zapomnianą już przez większość Nefilim. To nie jest zwykłe Iratze, które leczy zadrapania, tylko Treatz lecząca wszystkie urazy, te zewnętrzne jak i wewnętrzne. Gdyby Nocni Łowcy nie zapomnieli o tej runie z pewnością nasz gatunek byłby teraz o wiele liczniejszy- Podszedłem do dziewczyn i pokazałem im odpowiedni symbol.
-Szara Księga? Przecież istniały tylko trzy na świecie- Powiedziała Izabell marszcząc czoło.
-Masz rację istniały trzy. Jedna jest w Idrisie, jedna została zniszczona a jedną właśnie widzisz- Odpowiedziałem- Możesz już iść, nic Ci nie będzie- Dodałem.
Dziewczyny wstały, lecz zatrzymałem córkę ruchem ręki i słowami:
-Zostań musimy porozmawiać.

*Perspektywa Clary*

Ojciec poprosił żebym została, co z niechęcią uczyniłam.
-Opowiedz mi wszystko o tym, co się stało w sali treningowej- poprosił.
-Razem z Izabell postanowiłyśmy trochę poćwiczyć. W pewnym momencie rzuciłam jej sztyletem w kostkę a ona nie zdążyła zrobić uniku. Chciałam narysować jej runę leczenia tylko, że zamiast Iratze narysowałam tą- Tu wskazałam na Szarą Księgę- Rana się zagoiła a ja spostrzegłam, że narysowałam nieznaną mi runę. Chwyciłam Izabell za rękę i przyprowadziłam do Ciebie, bo pomyślałam, że tylko ty możesz wiedzieć czym uleczyłam Izzy.
-Masz rację, niewiele osób potrafi rozpoznać większość run- powiedział lekko zamyślony ojciec- Jednak zastanawia mnie, jak udało Ci się narysować runę której nie znałaś i nie ćwiczyłaś, bo nie ćwiczyłaś, prawda?
W odpowiedzi pokiwałam głową.
-Więc jak ją narysowałaś?-spytał retorycznie, jednak ja odpowiedziałam:
-Nie wiem, po prostu, gdy chwyciłam Stellę moja ręka wiedziała co robić.
-Tak po prostu?-spytał Valentine.
-Tak po prostu- Odpowiedziałam.
-Dobrze idź się przebierz, niedługo obiad. Potem zastanowimy się nad tą sprawą- Rzekł ojciec otwierając drzwi. Bez słowa przeszłam przez nie i zniknęłam za zakrętem. Szybkim krokiem pokonałam korytarz i weszłam do pokoju. Wzięłam szybki prysznic zmywając z ciała krew Izzy. Umyłam głowę różanym szamponem i wysuszyłam włosy. Założyłam kremową sukienkę do połowy uda i wydłużyłam rzęsy maskarą. Na stopy wsunęłam baleriny a włosy zostawiłam rozpuszczone. Ze zdziwieniem zauważyłam, że jest dość wcześnie, więc usiadłam przed toaletką i pomalowałam paznokcie na szkarłatny kolor. W szufladzie z biżuterią znalazłam bransoletkę, o której wspominał Valentine przy śniadaniu. Miejscami błyszczała jak seraficki nóż, co mnie bardzo zdziwiło.
Patrząc na zegar, stwierdziłam, że powinnam się powoli zbierać. Wyszłam na korytarz zauważając, że ktoś tam na mnie czeka....

Clary Morgenstern /Dary AniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz